Jakiś czas temu na rynku kosmetycznym pojawiły kosmetyki pielęgnacyjne w formie pianki. Wydaje mi się, że rozpoczęło się od balsamów do ciała w takiej leciutkiej formie. Sama zachęcona ciekawą konsystencją miałam ochotę przetestować któryś z takich kosmetyków. Nieco później uśmiechnęło się do mnie szczęście i w rozdaniu u Natalii udało mi się wygrać m.in. balsam i krem w piance. Początkowo byłam przekonana, że będą to podobne produkty - o bardzo zbliżonym działaniu, a jednak znalazłam w nich kilka różnic. Już teraz zdradzę, że jeden z tych kosmetyków sprawdził się całkiem dobrze, a drugi.. już mniej. Jeśli jesteście ciekawe, który to który to zapraszam do czytania! :)
Oba kosmetyki zamknięte są w metalowych opakowaniach ze słodkim i uroczym wyglądem! Jest on idealnie dopasowany do zapachu danego kosmetyku, o którym nieco później. Pojemność balsamu to 200 ml, kremu jest o połowę mniejsza i wynosi 100 ml. Każdy kosmetyków jest na prawdę wydajny, wydaje mi się, że starczyły na znacznie dłużej niż podobne produkty w 'zwyczajnej' formie ;)
Jeśli chodzi o aplikatory to tutaj mamy pierwszą różnicę. Krem ma
podobny 'podajnik' jak w bitej śmietanie, za to w balsamie bardziej
zbliżony jest do tego w piankach do golenia. Oba na szczęście nie
sprawiają problemów.
Jeśli chodzi o konsystencję to tutaj mamy kolejną różnicę. W balsamie podczas kilkunastu dobrych aplikacji z opakowania wydostawała się delikatna chmurka, która 'musując' szybko zmieniała się w coś a'la olejek. Żałuję, że nie zrobiłam wcześniej zdjęć, żeby uwiecznić co mam na myśli :D Później - po kilkunastu użyciach konsystencja się zmieniła, stając się puszystą pianką, co widzicie na zdjęciu wyżej. Z kolei w kremie do rąk pianka od początku była pianką :D Powiedziałabym, że była bardziej zbita i treściwa od tej w balsamie.
Opis działania zacznę od zapachu i na pierwszy ogień pójdzie balsam do ciała, który już zdążyłam zużyć. W tym produkcie zapach był rzeczą, która najbardziej mnie zachwyciła! Nie był przesadnie mdły, ale taki słodko - kwaśny, nieco cierpki. Bardziej od babeczki z porzeczką przypomniał mi malinową mambę :) Podczas aplikacji był na prawdę mocno wyczuwalny i mogę nawet przyznać, że całkiem nieźle utrzymywał się na piżamie, czy ciele. W tej serii występują jeszcze dwa inne słodkie zapachy - lody waniliowo-pomarańczowe i truskawkowy sernik. Oba poznałam w piankach pod prysznic i ten wariant zdecydowanie jak dla mnie wygrywa!
Czytając opinie na temat balsamu przed jego używaniem zauważyłam, że kilka osób narzekało na długość jego wchłaniania i tłusty film. Byłam więc nieco uprzedzona co do tego, ale u mnie na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Owszem pianka zostawia na ciele delikatną warstewkę, ale nie wchłania się ona przesadnie długo - raczej standardowo. Mi zupełnie nie przeszkadzała, a uwierzcie, że jej nie lubię i zawsze zwracam na to uwagę, także na prawdę nie było źle. Co do działania to skóra po aplikacji była wygładzona i przyzwoicie nawilżona. Na 3 miejscu w składzie jest sok z aloesu, więc on pewnie zapewnił takie działanie. Wiadomo - szału nie ma, ale jak dla mnie na lato taka dawka była wystarczająca. Na zimę za pewne nie dałby rady, czy przy wymagającej skórze. Ale jeśli nie macie problemów z wysuszeniami to balsam w piance może być fajną odskocznią :)
Przechodząc do kremu do rąk tutaj także mamy słodki zapach. Cake pop to po prostu lizaki z ciastek w polewie. Tym razem jednak woń jest zdecydowanie bardziej słodka, ale z drugiej strony zdecydowanie mniej wyczuwalna. Dodatkowo przy aplikacji mam wrażenie, że nieco zalatuje alkoholem. W ofercie Balea dostępna jest też druga wersja kremu w piance o zapachu malinowych ciastek.
Działanie kremu, porównując je do tego w balsamie jest zdecydowanie gorsze. Sok z aloesu także znajduje się w składzie, ale już nieco dalej - bliżej połowy. Po aplikacji czuć przede wszystkim niezwykłą gładkość skóry na dłoniach. Początkowo byłam wręcz zachwycona takim efektem, ale jest to działanie raczej pozorne, bo oprócz gładkości o zbytnim nawilżeniu nie ma mowy. Przynajmniej teraz gdy temperatury już nieco spadły i moje dłonie stały się bardziej wymagające. Pojawiły się przesuszenia i jakieś drobne ranki z czym pianka nie dała sobie rady i musiałam wspomagać się innymi produktami. W lecie, gdy skóra na dłoniach nie była zbytnio wysuszona dawał radę utrzymywać dłonie w dobrej kondycji. Także myślę, że u osób, które nie mają problemów z suchą skórą krem może dać radę. Jeśli szukacie czegoś odżywczego to produkt nie jest dla Was.. Dodam jeszcze na koniec, że nie należy przesadzać z ilością kremu-pianki, bo przy większej ilości długo się wchłaniał i zostawiał tłustawą warstewkę na dłoniach.
Zarówno krem jak i balsam w piance znajdziecie w zagranicznych drogeriach DM. W Polsce można ich szukać w sklepach internetowych i stacjonarnie w sklepach z chemią niemiecką. Nie wiem jak z dostępnością produktów w sprzedaży, jako że pochodziły z edycji limitowanych. Ale piankę pod prysznic z tej samej serii co i balsam miałam rok temu i teraz nadal była do zdobycia. Także jest szansa.. :)
Znacie te produkty? Może używałyście kosmetyków o podobnej konsystencji innych firm?
Nie miałam kremów do rąk w piance, za to stosowałam balsam w tej formie właśnie z Balea i u mnie się nie sprawdził. Nie czułam żadnego działania po jego aplikacji, tak jakbym nic na skórę nie nałożyła :c
OdpowiedzUsuńU mnie w lecie dawał radę, ale np. w zimie podejrzewam, że nie sprawdziłby się u mnie :)
UsuńTeż wygrałam rozdanie z baleą. Ja używam pianki do golenia. Choć balsam w formie pianki brzmi kusząco :)
OdpowiedzUsuńDodałam te produkty do koszyka jak składałam zamówienie a w ostateczności z nich zrezygnowałam. Produkty mają urocze opakowania i możliwe, że kiedyś skuszę się na balsam do ciała bo forma pianki ostatnio mocno mnie do siebie przekonuje. Co do kremu to raczej nie podoła na moich wymagających dłoniach, które notabene ostatnio są bardzo przesuszone.
OdpowiedzUsuńW takim razie rzeczywiście krem u Ciebie się nie sprawdzi. Tylko osoby z bardzo dobrą kondycją dłoni byłyby z niego zadowolone :)
UsuńMam ten krem do rąk, trochę się nim bawiłam, ale jeszcze regularnie nie używałam ;)
OdpowiedzUsuńBędąc w DM na pewno bym kupiła! :)
OdpowiedzUsuńKrem do rąk kompletnie mnie nie zainteresował, ale pianka do ciała w sumie czemu nie? Nigdy nie miałam smarowidła w takim wydaniu.;)
OdpowiedzUsuńFajny pomysł z tym kremem w piance :) Ale te kosmetyki jakoś do mnie nie przemawiają ;)
OdpowiedzUsuńJa polubiłam ten krem do rąk. Taki fajny gadżet z niego i super wygładza dłonie. Oczywiście nie jako krem do podstawowej pielęgnacji, tylko właśnie jako dodatek lub krem do torebki :) Cieszę się, że balsam w piance przypadł Ci do gustu! :) I miło, że podlinkowałaś mojego bloga ♥
OdpowiedzUsuńW takim wydaniu może rzeczywiście dałby radę, ale mówiąc szczerze nie noszę akurat kremu w torebce ostatnio. Ale balsam był na prawdę fajny i miał super zapach! :)
UsuńUwielbiam ich zapachy :D
OdpowiedzUsuńFajna sprawa taki balsam w piance :)
OdpowiedzUsuńPianek z Balei jeszcze nie miałam. Uwielbiam żele, głównie za zapachy :)
OdpowiedzUsuńTych akurat nie znam, ale używałam olejku w piance z Venus i byłam zadowolona. :)
OdpowiedzUsuńE no malinowa mamba jest super :D
OdpowiedzUsuńPiankę (poza taką do golenia:D) kupiłam raz i była to pianka pod prysznic Nivea. Przy moich treningach (5, czasem nawet 6 razy w tygodniu) zużyła się w ekspresowym tempie (o dziwo, niepieniący się prawie wcale żel nawilżający pod prysznic Vianka miał nawet lepszą wydajność), poza tym tak jak zauważyłaś - nie są to produkty do skóry wymagającej, a moja prosi o nawodnienie cały rok. Okresowo, w zależności od tego ile śpię i jak się odżywiam (zdarza mi się gorszy czas, kiedy mniej dbam o siebie), moja atopowa kochana skóra potrafi zacząć mi tak schodzić z przesuszenia, że muszę wtedy odstawiać Palmolive i inne drogeryjne kosmetyki na rzecz produktów naturalnych, medycznych, często niemal bezwonnych, by jej pomóc. Dla mnie ten czas jest straszny, bo tak jak Ty doceniam zapach, a przykładowo takie apteczne Emolium czy inne specyfiki nie za bardzo pod względem zapachu nas rozpieszczają, jakoś nie czuję się wtedy w wannie zrelaksowana i nie ma to nic wspólnego z przyjemnością, z domowym SPA... Jak czytam o zapachach tych pianek, jak je opisujesz, to aż chce mi się kupić, ale wiem, że to nie są produkty dla mnie. Tak jak pachnące szampony - uwielbiam zapach Syossa czy Dove, z takimi pachnącymi włosami czuję się wtedy jak prosto z salonu fryzjerskiego:D Ale wiem, że wystarczy jedno mycie czymś napakowanym zapachami i cudami, żeby skóra zaczęła się dosłownie sypać z głowy. :( Zazdroszczę wszystkim, którzy mogą używać wszystkiego, co pięknie pachnie! <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)
Tov
Muszę przyznać, że nie przepadam za piankami pod prysznic - raz na jakiś czas są okej. Ale na dłuższą metę ich nie lubię :D Mam wrażenie, że nie myją tak dobrze jak żele, dlatego np po jakiejś aktywności fizycznej po nie nie sięgam. U mnie są mega wydajne, ale to dlatego, że używam je bardzo rzadko z innymi żelami np. raz w tygodniu, czasami nawet wcale :D Szamponów takich typowo drogeryjnych też nie lubię, wolę trochę bardziej naturalne np. z bani agafii czy nawet typowo ziołowe z Barwy :)
UsuńTo może właśnie dlatego tak szybko ją zużyłam:D Również miałam wrażenie, że kiepsko myje i dlatego pewnie schodziły mi jej takie ilości:) Co do szamponów - fajnie, gdy to jest faktycznie nasz wybór, żeby używać naturalnych i cieszy nas to:p Ja w dniach, kiedy zdrowie dopisuje (czyli tak przeważnie) stosuję Biovaxy, ale tylko te apteczne (niektóre Biovaxy są też w Rossmannie, ale te są wszystkie bardziej drogeryjne - pamiętam, że którego nie chwyciłam, znalazłam coś w ich składzie, nie nadawały się po keratynowym prostowaniu włosów), które ostatnio - o dziwo - znalazłam w Naturze również. Polecam, czasem są fajne promki tam i zamiast 20zł za mały szampon płaci się niewiele ponad 10zł.
UsuńOgólnie naturalne szampony są super! Skóra jest po nich jak marzenie, nic nie swędzi, nic się nie sypie. Mimo wszystko, choć mój Biovax z ekstraktem z cynamonu pachnie super podczas mycia (a przynajmniej zadowalająco:p), nie czuję super zapachu na włosach po umyciu i to mnie zawsze rozczarowuje:p Chciałabym kiedyś znaleźć szampon typu Syoss, po którym włosy pachniałyby mi dwa dni:D No nie wiem czemu, ale bez zapachu wydaje mi się, że są nieświeże i tłuste (nawet, jak całe otoczenie mi potwierdza, że wcale nie są:D), ale ja to mam na punkcie włosów świra^^
Pozdrawiam!
Na jednorazowe użycie trzeba rzeczywiście sporo ilości, a przynajmniej u mnie :D Biovaxów nie miałam, ba! nie miałam nawet ich sławnych masek. Także o czym my mówimy! hahaha :D Na pewno się kiedyś na nie skuszę, bo wiele osób je poleca. Co do szamponów to też czytałam o nich jakieś pozytywne opnie, ale nie kojarzę w sumie takich kultowych rodzajów.. Tego z cynamonem wgl nie kojarzę :( No włosomanaczką raczej nie będę, a moją manią zdecydowanie jest pielęgnacja Twarzy i wszelkie maseczki!
UsuńTen z cynamonem właśnie nie jest zbyt popularny, u mnie w mieście tylko w jednej aptece udało mi się dostać, reszta o takim nie słyszała, ew. właśnie w Naturze go spotkałam:) Wybrałam go ze względu na skład - po keratynowym prostowaniu włosów to musiał być ten konkretny Biovax, nie żaden z Rossmanna, bo te się nie nadawały. Do włosomaniaczek też absolutnie nie należę - stosuję bardzo uproszczoną, podstawową pielęgnację, nic zaawansowanego, bo zwyczajnie lubię rozwiązania proste i szybkie, na nic innego nie znajdę w grafiku czasu haha:D Mimo wszystko mam tą obsesję, że włosy muszą mi pachnieć, kiedyś nawet skrapiałam je perfumami (o, zgrozo! Jak one były wtedy od tego alkoholu przesuszone!), zrozumiałam jednak swój błąd i poszłam w kierunku pachnących szamponów, niestety moja skóra zaprotestowała i sen o pachnących włosach skończył się bezpowrotnie:p
UsuńRozumiem doskonale :) Sama aż nie mam takiego hopla z zapachem włosów (w sumie dlatego nie przeszkadza mi stosowanie szamponów ziołowych chociażby), ale na temat ich świeżości już tak! A z tym ostatnio mam niestety problem, bo dość szybko się przetłuszczają.. :(
UsuńOj, na temat świeżości to też coś strasznego mieć hopla:D Mi całe otoczenie może mówić, że nie mam tłustych, a i tak pójdę umyć, gdy mi się tak wydaje, bo nie mogę z tą myślą wytrzymać:D I co najlepsze, mi wcale jakoś szybko się nie przetłuszczają, ale zeszłabym na zawał, gdybym gdzieś wyszła niepewna swoich włosów:p Dlatego okropnie denerwuje mnie, w trakcie mycia zwłaszcza, gdy przejadę sobie palcami po włosach u nasady i czuję jakieś przetłuszczenia, najlepiej się czuję, gdy włosy są odtłuszczone jak po mydle, więc czasem myję niektóre miejsca na skórze głowy nawet 4 razy, do momentu, aż nie poczuję, że włosy są doczyszczone jak po proszku do prania czy innych chemikaliach:D I to jest dramat, bo schodzą mi hektolitry szamponów, często na próżno, bo niektóre nawilżające szampony zwyczajnie nie pozostawiają takiego tępego uczucia na włosach, jakiego oczekuję. I choć wiem, że to tylko moje udziwnienie i że na pewno się domyło, bo używam tylko sprawdzonych pod tym względem szamponów, to i tak szoruję dalej:p To jakaś nerwica natręctw:D
UsuńA szampony ziołowe... Matko Bożenko, raz mi moja rodzicielka sprawiła tymiankowy przeciwłupieżowy, chciała dobrze... Matko, jak mój nos się męczył! Najgorsze było to, że zapach ten nosiłam potem na włosach nawet kolejnego dnia, okropność:( Nigdy więcej:p
Mam identycznie, moja mama czy siostra często mówią mi 'po co myjesz codziennie włosy, przecież masz świeże' a ja widzę coś innego :D No ja muszę myć je codziennie, chociaż kiedyś myłam co 2-3 dni..
UsuńDużo zależy od rodzaju dokładnego szamponu, tymiankowego nie miałam, ale np. czarna rzepa - to jest dramat! Na prawdę - nawet dla mnie :D Za to niektóre zapachy są na prawdę spoko, banii agrafii np. tam jest taka mieszanka ziół, czasami ziół i kwiatów. Ale jak lubisz drogeryjne szampony to rzeczywiście to nie dla Ciebie ;)
Myślę, że warto przestestować, choć jeszcze nie miałam okazji stosować kosmetyków tego typu ;)
OdpowiedzUsuńNie używałam tych produktów, ale pianka do ciała brzmi ciekawie. Bardzo podoba mi się szata graficzna produktów :)
OdpowiedzUsuńO rany, te zapachy :D To, co słodkie, musi być moje :)
OdpowiedzUsuń