12.10.18
Maseczkowe szoty, czyli maseczki w kapsułkach od Marion - wersja: rozświetlająca, odżywcza i wygładzająca.
Jakiś czas temu na rynku kosmetycznym pojawiły się maseczki do twarzy w formie kapsułek firmy Marion. Od razu zainteresowały mnie one swoim wyglądem i jak na typową maseczkomaniaczkę przystało od razu włączyło mi się 'chciejstwo'. Dzięki Korneli mogłam wypróbować 3 z 6 dostępnych wersji i dzisiaj opiszę krótko każdą z nich :)
Zanim zacznę opisywać działanie każdej z osobna, zacznę od kwestii wspólnych. Każda z nich znajduje się jak wspomniałam w opakowaniu w formie kapsułek, podobnych tych do kawy, czy też do mini opakowań dżemów/miodów :D Jest to na pewno coś nowego, co rzuca się w oczy, więc tutaj duży plus za sam wygląd. Design każdej z nich jest idealnie dopasowany do zawartości. Pojemność kapsułki to 10 ml - więc całkiem sporo, sama używałam ich 'na dwa razy' :) Składy masek na pewno nie powalają naturalnością i kupując maski należy się liczyć z typowo drogeryjnymi składami.
Wersje jakie posiadam to:
- WYGŁADZAJĄCA - kwas hialuronowy i algi
Swoją przygodę z tymi maseczkami rozpoczęłam od niebieskiej wersji, gdyż ta ciekawiła mnie najbardziej. Niebieskie opakowanie i rzekoma obecność alg sprawiła, że liczyłam na przyjemny, letni morski zapach. Niestety nieco się przeliczyłam, bo był on dość alkoholowy i bardziej perfumowany niż taki na jaki liczyłam. Mógłby być milszy, ale nie ma tragedii :D Konsystencja była przyjemna i żelowa - bez problemu się nakładała. Jednak od razu po nałożeniu przy obydwóch użyciach maska spowodowała dość konkretne pieczenie. Jednak nie zrażając się trzymałam ją na buzi i po chwil ono zniknęło. Na całe szczęście mnie nie podrażniła, ani nie spowodowała wysypu niedoskonałości. Cera po zmyciu maski (tak, wciąż nie jestem przekonana do tych niezmywalnych :D) była rzeczywiście przyjemnie wygładzona, odrobinę nawilżona i przede wszystkim jakby rozświetlona, co szczególnie mi się spodobało :)
- ODŻYWCZA - miód i skórka cytryny
Kolejną wersją jaką wypróbowałam była odżywcza, która podobnie jak i poprzedniczka miała przyjemną żelową konsystencję :) Zapach może i przypominał miód, ale był nieco sztuczny. Po nałożeniu w przypadku tej maski szczypanie było dużo łagodniejsze i raczej krótkotrwałe. Skóra po użyciu była przede wszystkim miękka i gładka. Można powiedzieć, że nawet delikatnie nawilżona i odżywiona - jednak był to efekt raczej krótkotrwały i niezbyt spektakularny. Ogólnie była taka nijaka - ani nie szałowa, ani nie wyrządziła mi krzywdy.
- ROZŚWIETLAJĄCA - złota glinka i masło shea
Ostatnia z maseczek - wersja rozświetlająca już nieco różniła się od pozostałych dwóch maseczek opisanych wyżej. Zaczynając od konsystencji - nie była ona typowo żelowa jak w pozostałych, ale bardziej kremowa o brązowo - pomarańczowym zabawieniu. Przed otwarciem myślałam, że można spodziewać się w niej drobinek rozświetlających, ale takowych nie było. Zapach był śliczny! W przeciwieństwie do powyższej dwójki tutaj nie mam się czego przyczepić, bo był bardzo ładny i zarazem bardzo specyficzny. Zupełnie nie wiem do czego go przyrównać.. :D Początkowo czułam w nim jakiś syrop dla dzieci, a ostatecznie zakwalifikowałabym go do takich owocowo - kwiatowych zapachów. Kolejna różnica to to, że maskę rozświetlającą zmywamy w przeciwieństwie do dwóch pozostałych (chociaż ja także i je zmywałam :P). Po pierwszym użyciu zauważyłam, że podobnie jak w pozostałych dwóch wersjach tak i teraz cera była wygładzona i mięciutka. Jednak kolejnego dnia wieczorem zauważyłam, że moja twarz woła wręcz o dawkę nawilżenia - zauważyłam sporo suchych skórek. Za drugim razem już nie zauważyłam barku nawilżenia, ale efekty były podobne - cera zyskała na gładkości i była nieco uspokojona :) Rozświetlenia specjalnie nie odnotowałam.
Podsumowując bardzo się cieszę, że miałam okazję wypróbować te maseczki, bo ich używanie sprawiło mi sporo radości. Świetny pomysł także z oryginalnymi opakowaniami - za to należy się na prawdę duży plus! Żadna z masek nie wyrządziła mi krzywdy i w sumie każda była bardziej lub mniej przyjemna. Najlepiej wspominam wersję wygładzającą, później rozświetlającą, a na końcu odżywczą. Na pewno będę chciała wypróbować też pozostałe 3 wersje, czyli złuszczającą, liftingującą i wzmacniającą. Jeśli tylko zobaczę je gdzieś stacjonarnie to na pewno wpadną do mojego koszyka i zrobię z nimi podobne zestawienie ;) Póki co widziałam je w sklepach internetowych - na ezebra kosztują 4 zł za sztukę, więc całkiem nieźle.
Miałyście okazję wypróbować już te maseczki? Jak się u Was sprawdziły?
:*
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że mają maseczki w kapsułkach.
OdpowiedzUsuńLubię takie minimalistyczne maseczki. Wizualnie bardzo mi się podobają. Nie miałam okazji wypróbować :)
OdpowiedzUsuńTych maseczek jeszcze nie stosowałam, ale jestem bardzo zachęcona tym postem! Zaintrygowałaś mnie :) Na pewno zwrócę na nie uwagę podczas kolejnych zakupów kosmetycznych :)
OdpowiedzUsuńCiekawe warianty. Można wybrać z oferty coś dla siebie :)
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że nie jestem zachęcona ani przekonana, aby po nie sięgnąć. Ale opakowania mają faktycznie fajne - ja saszetek nie lubię m. in. ze względu na to, że ciężko się zawartość wydobywa, a tutaj można łatwo zaaplikować na buzie:D
OdpowiedzUsuńRozumiem, że skład Cię nie przekonuje? :)
UsuńW sumie to nawet miałam je zakupić ;) może kiedyś :)
OdpowiedzUsuńCiekawa jest ta forma kapsułek, miła odmiana od saszetek ;)
OdpowiedzUsuńWidziałam te maseczki gdzieś, ale nie byłam przekonana do zakupu:)
OdpowiedzUsuńCiekawe rozwiązanie :) Ja jednak stawiam na naturalne rozwiązania, nie przepadam raczej za saszetkami tylko za pełnowymiarowymi produktami :) Wolę mieć jeden a porządny :)
OdpowiedzUsuńJa zazwyczaj też wybieram większe opakowania, ale od czasu do czasu lubię też wypróbować jakieś saszetki :)
UsuńHm w sumie dziwna reakcja cery z tym przesuszeniem po użyciu wersji rozswietlającej, nie spodziewałabym się, biorąc pod uwagę, że ma w składzie masło shea. Pierwszy raz czytam o tych maskach, ale nie lubię masek zmywalnych, chyba, że oczyszczające. Typowo pielęgnacyjne wolę w płacie, choć czasem się skuszę na coś o nietypowej formule, jak ostatnio na te galaretki. Na razie jednak zmywania mi wystarczy, więc podziękuje hahah :D
OdpowiedzUsuńAle ogólnie maseczki w kapsułce nie są dla mnie nowością, taką formułę już widziałam, m.in. w koreańskich maseczkach :)
No dziwna, dziwna - inne kosmetyki jakie stosowałam wtedy miałam już sprawdzone więc nie jest to ich zasługa ;) Ale za 2 razem już nie było wysuszenia, także no dziwne :D hahaha Ja akurat mam odwrotnie - nie lubię tych w płachcie za bardzo.
UsuńTak, wiem też widziałam już kapsułki, aczkolwiek nie w polskich kosmetykach :)
Pierwszy raz widzę te maseczki, nie miałam pojęcia, że Marion wypuścił coś takiego. Za to samą formę kapsułek bardzo lubię:)
OdpowiedzUsuńU mnie przekreśliło by je to, że szczypało :) Peeling ma prawo szczypać, maseczka dla mnie nie koniecznie ;)
OdpowiedzUsuńMasz rację, ale szczypanie nie było jakieś super mocne, więc no nie było aż tak uciążliwe ;)
UsuńFajne mają opakowania, to dużo lepszy pomysł niż saszetki :)
OdpowiedzUsuńOooo nie wiedziałam, że takie mają, niestety słabo dogaduję się z ich maseczkami :P
OdpowiedzUsuńMignęły mi już kilkukrotnie te maseczki i cieszę się, że o nich napisałaś i pokazałaś składy, bo nie trafiłam jeszcze na żadną recenzję i byłam ciekawa, czy są godne uwagi. Opakowania bardzo na plus, ale nie wiem, czy skuszę się na jakąś. Może na jedną z ciekawości ;)
OdpowiedzUsuńA mi opakowania kojarzą się z śmietanką do kawy :D. Gdy mnie coś szczypie to szybko zmywam, bo boję się reakcji alergicznej. Tutaj chyba też spasuję ;)
OdpowiedzUsuń