7.9.20
Nowa seria maseczek do twarzy Bielenda CRYSTYAL GLOW - Amethyst, Red rubin, Citrine, Rose quartz, Black Onyx, Jade stone. Czy warto się na nie skusić?
Jeśli chodzi o maski do twarzy to zdecydowanie bardziej wolę te w większych opakowaniach. Czasami jednak w ramach wieczornego spa zdarza mi się sięgnąć po saszetki.
Muszę przyznać, że bardzo lubię przygotowywać zbiorcze posty na temat całej serii danych maseczek właśnie w takich mniejszych wersjach. Gdy dostałam nową serię Crystal glow Bielenda od Korneli na urodziny byłam tym bardziej zmotywowana, by napisać o niej na blogu. W końcu jest to nowiutka linia,
która jeszcze nie zdążyła się rozgościć w drogeriach na dobre. Uznałam
więc, że taki post może okazać się przydatny i sumiennie co tydzień
nakładałam jedną z masek z tej serii.
Pisałam o nich w miarę na bieżąco na instagramie, więc może część z Was jest nieco zorientowana już w temacie. Nie przedłużając zapraszam Was na dokładną opinię o każdej z 6 saszetek i małe porównanie na końcu :)
BIELENDA CRYSTAL GLOW - AMETHYST KRYSZTAŁOWY PEELING GRUBOZIARNISTY
Swoją przygodę z serią rozpoczęłam wyjątkowo od peelingu, a nie maski. Mimo, że kusił mnie najmniej z całej szóstki to trochę znudził mi się wtedy stosowany peeling, stąd mój wybór :D Pierwsze na co zwróciłam uwagę to zapach, który był mocno perfumowany. Nie do końca w moim guście. Sama konsystencja była lekko 'kleista' z mnóstwem drobinek. Ścierniwem jest oczywiście amethyst, którego jak się okazało jest na prawdę sporo! Obawiałam się, że peeling okaże się słaby, a tu drobinki były rzeczywiście grube, na sucho sprawiały wrażenie jakbym stosowała jakiś żwir.. Jednak po kontakcie z wodą były już dużo słabsze. Zaskoczył mnie także fakt, że produkt zbytnio się nie pienił. Po zmyciu peelingu na twarzy pozostało kilka drobinek niebiesko - fioletowego brokatu, które były także zatopione w konsystencji peelingu. Rozumiem, że miał to być efekt rozświetlenia o jakim mówi producent? :D Cóż tak średnio mi się podobał, oczyszczenia spektakularnego też zbytnio nie zauważyłam. Pierwsza saszetka wypadła więc słabo.. Na koniec napiszę, że saszetkę można spokojnie podzielić na dwie części, sama niestety tego nie zrobiłam, więc użyłam kosmetyku także na szyję i dekolt :)
BIELENDA CRYSTAL GLOW - RED RUBIN MASECZKA ODŻYWIAJĄCO - ROZŚWIETLAJĄCA
Po nie do końca udanym podejściu do peelingu skusiłam się na maseczkę w wersji 'czerwony rubin'. Zdecydowałam się ją podzielić na dwa użycia, jednak podczas drugiej aplikacji maski wystarczyło mi jedynie na policzki (na strefę T nałożyłam inną - oczyszczającą maskę). Sam zapach maski jest dużo przyjemniejszy niż peelingu z tej serii. Dużo delikatniejszy i nie tak nachalny, określiłabym go jako lekko kwiatowy. Konsystencja jest żelowa i nie tak kleista jak w peelingu, więc od razu zapowiada się dużo lepiej :) Zatopione są w niej drobinki różowo - złotego brokatu, które zdecydowanie pięknie się mienią, umilając nam aplikację. Należy jednak przyłożyć się do zmywania, bo maska lekko się ślizga i po zmyciu miałam wrażenie jakby jeszcze została na twarzy. Jeśli chodzi o działanie to bezpośrednio po pierwszym użyciu byłam pozytywnie zaskoczona, bo cera była lekko nawilżona, gładziutka, a jej koloryt został wyrównany. Może odżywienie to za dużo powiedziane w wypadku tej maski, ale efekty były na prawdę fajne. Niestety następnego dnia rano zauważyłam drobne niedoskonałości, nie jestem do końca pewna czy to wina tej maski, ale mogło tak być. Przy drugim użyciu (na policzki) jednak niedoskonałości mi się nie zdarzyły :)
BIELENDA CRYSTAL GLOW - CITRINE MASECZKA ODŚWIEŻAJĄCO - DETOKSYKUJĄCA Z EFEKTEM SHIMMER
Jeśli chodzi o kolejną maskę po jaką sięgnęłam - żółtą, to w jej wypadku liczyłam przede wszystkim na piękny zapach. Sprawiał on, że byłam tej maski bardzo ciekawa (może nawet najbardziej z całej serii), ale niestety wyszło.. rozczarowująco. Jeśli spodziewacie się odświeżającego zapachu (nie wiem czemu, ale citrine jakoś kojarzyło mi się cytrusowo xD) to nie tym razem. Zapach podobnie jak we wcześniejszych maskach jest perfumowany, na szczęście jest bardzo delikatny, więc nie będzie raczej przeszkadzał przy aplikacji. Konsystencja tak jak i poprzednio jest żelowa z mnóstwem złotych drobinek. Tym razem bardzo dokładnie ją spłukiwałam, tak by nic nie zostało na twarzy. Liczyłam, że w ten sposób uniknę niedoskonałości. Niestety wydaje mi się, że się nie udało, bo znowu następnego dnia pojawiło się kilka drobnych niedoskonałości. Nie za wiele (mniej niż przy czerwonej wersji), ale jednak były.. Bezpośrednio po aplikacji nie czułam ani specjalnego odświeżenia, ani tym bardziej nawilżenia. Przeciwnie - cera domagała się nałożenia kremu, więc maska u mnie nie zrobiła nic.
BIELENDA CRYSTAL GLOW - ROSE QUARTZ MASECZKA PRIMER NAWILŻAJĄCO - ROZŚWIETLAJĄCA
Myślę, że jasno różowa wersja jest jedną z najciekawszych z całej serii i na pewno wyróżnia się na tle reszty. Zaczynając od zapachu - nie wiem jak Wy, ale ja nie jestem fanką orchidea w kosmetykach, zawsze jakoś się jej obawiam. Na całe szczęście maska nie pachnie intensywnie, powiedziałabym, że kremowo. Miałam w czasie jej używania katar, więc mogło to jakoś wpłynąć na 'doznania zapachowe' :) Konsystencja jest inna niż w reszcie masek, nie żelowa, a bardziej kremowa i dużo rzadsza. Sprawia wrażenie jakby było jej więcej niż poprzednich masek, sam producent mówi, że może wystarczyć nawet na 4 użycia stosowana jako baza pod makijaż. Ja jednak po przygodach z poprzednimi wersjami nie zdecydowałam się na takie zastosowanie. Nałożyłam ją jak zawsze wieczorem jako maskę w ramach pielęgnacji. Po zmyciu, które swoją drogą było łatwiejsze niż poprzednio, bo maska się tak nie ślizgała, cera była przyjemnie wygładzona. Co ciekawe nie zauważyłam zapchania, chociaż się go obawiałam, a sama skóra była całkiem fajnie nawilżona.
BIELENDA CRYSTAL GLOW BLACK ONYX MASECZKA PEEL OFF OCZYSZCZAJĄCO - DETOKSYKUJĄCA Z EFEKTEM SHIMMER
Nigdy nie byłam fanką czarnych masek peel off.. Zastanawiałam się czy w wypadku maski Bielenda zapach będzie taki sam jak w tego typu maskach czy jednak inny. Jeśli tak jak ja łudziłyście się, że czuć będzie może różę to bylibyście rozczarowane :D Jeśli miałyście jakąkolwiek maskę peel off to na pewno znacie ten zapach. Konsystencja jest typowa dla takich masek - trochę glutkowata, lepiąca. Na plus fakt, że sam proces ściągania jest całkiem znośny (na tyle ile może być w maskach peel off). Udało mi się ją ściągnąć w większym kawałku, jedynie tam gdzie była nałożona grubiej nie wyschła do końca i musiałam ją zrolować. Pewnie jeśli wykażecie się większą cierpliwością pójdzie łatwiej :P Po usunięciu zauważyłam, że na twarzy zostały drobinki brokatu, więc warto po saszetce sięgnąć po jakiś żel w celu zmycia pozostałości. Jeśli chodzi o efekty to przede wszystkim cera sprawiała wrażenie wygładzonej i raczej nic poza tym, dała krótkotrwały efekt.
CRYSTAL GLOW - JADE STONE MASECZKA NAWILŻAJĄCO - WYGŁADZAJĄCA
Jako ostatnia pozostała mi do zużycia zielona wersja z oliwkami. Byłam bardzo ciekawa jak wypadnie zapachowo właśnie, a w sumie woń była bardzo delikatna. Określiłam ją jako taką perfumowaną jak w większości masek z tej serii :) Konsystencja tak jak w pozostałych wersjach była żelowa z mnóstwem błyszczących drobinek. Znowu przy zmywaniu lekko się ślizgała, więc trzeba było się nieco przyłożyć, by dobrze ją usunąć z twarzy. Jak już mi się to udało okazało się, że cera jest rzeczywiście wygładzona i lekko nawilżona, ale bez szaleństw. W sumie jestem w stanie zgodzić się z obietnicami producenta, chociaż sam efekt nie był długotrwały. Tym razem na szczęści obyło się bez zapchania i niedoskonałości :D
Czy warto sięgnąć po maski z crystal glow? Którą polecam najbardziej, a którą najmniej?
Maski z najnowszej linii Bielenda zdecydowanie przyciągają wzrok swoim opakowaniem. Mam wrażenie, że na instagramie przy każdym wpisie ktoś zachwycał się ich wyglądem :D Sama konsystencja jest równie atrakcyjna - multum drobinek zachwyca nas przy aplikacji. Nie są one jednak w żaden sposób ostre, więc nie musimy się tego obawiać. W każdej z wersji producent obiecuje inne działanie, a jednak dla mnie jest ono we wszystkich saszetkach bardzo porównywalne. Podobnie jak i sama formuła masek i ich zapachy - perfumowane, jakby kwiatowe.
Warto dokładnie się przykładać do zmywania masek, bo mam wrażenie, że gdy zrobimy to niezbyt dokładnie to mogą nas one zapchać. Ogólnie samo działanie jest.. dość mizerne. Jeśli miałabym wybrać maskę na którą warto zwrócić uwagę to byłaby to jasnoróżowa ROSE QUART, która też nieco różni się od innych wersji. Najmniej spodobał mi się BLACK ONYX, czyli maska peel off i peeling AMETHYST. Ale to też dlatego, że nie lubię takich produktów w saszetkach. Co do reszty - ich działanie jest mega podobne i odpowiednie raczej dla tych mało wymagających. Sama cieszę się, że miałam okazję wypróbować tą serię, ale nie wróciłabym do żadnej.
Miałyście okazję już poznać maski z najnowszej serii Bielenda?
Zachęciłaś mnie totalnie do tych maseczek na pewno wypróbuje jasnoróżowa ROSE QUART ponieważ róża działa u mnie super na skórę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Ktoś chyba nie przeczytał posta, bo ani nie był on super pochwaly, ani jasno różowa wersja nie ma nic wspólnego z różą :D
UsuńNie miałam jeszcze żadnej maseczki z tej serii, szkoda, że większość nie sprawdziła się zbyt dobrze... Jestem ciekawa jak u mnie by się sprawdziły, jak spotkam te maseczki w promocji to z ciekawości je przetestuję:)
OdpowiedzUsuńJa bym się skusiła na nie wszystkie :)
OdpowiedzUsuńNAjbardziej lubię linię Bielenda Supreme Lab :)
OdpowiedzUsuńNie cierpię drobinek ani brokatu w kosmetykach. Poza tym moja skóra jest bardzo wymagająca, więc ominę :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że rzeczywiście u Cb by się nie sprawdziły :)
UsuńCzytałam wszystkie recenzje tych maseczek na twoim instagramie i przyznam, że żadna mnie nie kusi kompletnie 🙈 I z tych masek nie skorzystam do weekendowego spa, choć to one poniekąd dały mi pomysł na stworzenie serii o składach. Jak chodzi o zapach masek peel off to mi zawsze przychodzi na myśl klej z alkoholem przy każdym użyciu i czasem się zastanawiam, co ktoś w nich widzi 🙈
OdpowiedzUsuńChociaż tyle dobrego, że Cię zainspirowały :D No dokładnie to ten zapach! Też nie wiem jak można je lubić, ale okazuje się, że jest kilka takich osób :)
UsuńJak ja lubię takie zbiorcze recenzje jednej serii! :) Maski kojarzę tylko ze zdjęć w Internecie, ja już dawno wyleciałam z obiegu jeśli chodzi o nowości Bielendy. Widzę jednak, że w tym przypadku akurat niewiele tracę, skoro są dość przeciętne w działaniu. Ostatnio też stawiam na maski w tubkach, nie planuję więc dla nich odchodzić od tej reguły :)
OdpowiedzUsuńBardzo mnie to cieszy! :) Też lubię je tworzyć.
UsuńSzkoda, że tym razem Bielenda się nie popisała :) ja narazie używałam tylko peelingu, ale dziś biorę się również za maseczki :)
OdpowiedzUsuńCzekam na Twoje opinie, ciekawe czy się zgodzimy :)
UsuńNie stosowałam tych masek, ale z Twojego opisu kojarzą mi się trochę z takimi maseczkami peel-off z Rossmanna, które swego czasu były bardzo popularne... Może kojarzysz, na pewno była czarna, niebieska i chyba różowa i miały w sobie takie gwiazdki itp. Niestety ich nie stosowałam, ale czytałam recenzje i te opisy konsystencji wydają mi się podobne. :)
OdpowiedzUsuńWiem które, miałam nawet czarną wersję, ale jednak mimo wszystko te selfie project z rossmanna były gorsze :D Chociaż wygląd i formuła faktycznie podobne!
UsuńCiekawa seria. Już wiem, którą powinnam wybrać :-)
OdpowiedzUsuńDla mnie maseczki do twarzy mogłyby nie istnieć :D Nie wiem, nigdy nie widziałam żadnego efektu po ich stosowaniu. Zastanawiam się, czy ich działanie to tylko placebo, czy serio ktoś widzi zmianę po jednym razie :)
OdpowiedzUsuńTakie mini saszetki czy próbki kosmetyków mogą się sprawdzić w podróży, lub gdy chcemy przetestować jakiś produkt, ale z drugiej strony mam też wrażenie, że bardziej mogą szkodzić środowisku. Większe pudełeczka częściej nadają się do recyklingu, można je też ponownie wykorzystać. Jeśli chodzi o bielendę, to nie miałam okazji jeszcze przetestować zbyt wielu produktów :)
OdpowiedzUsuńBrokat w peelingu, tego jeszcze nie było :D Ogólnie mam słabe wspomnienia z brokatowymi maskami po Selfie Project ;)
OdpowiedzUsuńDobrze, że trafiłam na Twój wpis, bo maseczki te wyglądają bardzo zachęcająco i zastanawiałam się nad ich wypróbowaniem. Osobiście bardzo lubię Bielendę i wiele jej produktów fajnie się u mnie sprawdza :) Na te maseczki chyba jednak już się nie skuszę :)
OdpowiedzUsuńJuż dawno nie testowałam saszetek. Teraz dostałam sporo koreańskich płacht i regularnie robię kolejne, by móc wypuścić wreszcie post i efekty są dużo bardziej zachwycające niż te które opisujesz. Jedyne saszetki jakie lubię to anansowa peel off z bielendy właśnie i jakiekolwiek glinki oraz algi :)
OdpowiedzUsuńJa tam jestem zwolennikiem dużych opakowań. Nie kupuję takich malutkich saszetek. Ani to ekologiczne, ani cenowo opłacalne :)
OdpowiedzUsuńSzybka Gotówka - https://redirect.qxa.pl/YxNh9 - Uzyskaj Szybką Pożyczkę
OdpowiedzUsuńWłaśnie nałożyłam sobie czarną i starczyło tylko na pół twarzy, niby 8g ale było jakby tylko 4g. Dziwna akcja. Mocno perfumowana jest.
OdpowiedzUsuń