Heeeeeej :)
Dzisiaj znowu zaległa recenzja, bo dzisiejszą maseczkę widzieliście już w ostatnim denku. Jednak myślę, że jest to produkt o którym warto wspomnieć, chociażby dlatego, że jest stosunkową nowością na rynku :)
Nie wiem czy kojarzycie maseczki od AA w saszetkach - właśnie w takiej formie spotkałam się wcześniej z formą maski i peelingu '2 w 1'. Bardzo miło wspominam to spotkanie, więc tym bardziej byłam ciekawa czy to nie ten sam produkt. Oczywiście podczas używania znalazłam odpowiedź na to pytanie, także i o tym wspomnę w tym poście. Zapraszam do czytania! :)
Maseczkę kupujemy w papierowym kartoniku z wszystkimi niezbędnymi informacjami o kosmetyku. Co więcej wszystkie informacje nie są powtarzane już na właściwym opakowaniu, więc jeśli się nie mylę to np. składu możemy szukać jedynie na kartoniku.
Właściwe opakowanie to zakręcana tubka o pojemności 30 ml, więc w sumie szału z ilością nie ma. Chociażby maseczki z Bani agrafii mają aż 100 ml, a Loreal 50 ml. Cenowo co prawda nie ma tragedii, bo maskę znajdziemy za ok. 10-15 zł. Ale gdyby porównywać je z innymi maskami, to np. w porównaniu do rosyjskich saszetek wypada nieco mniej ekonomicznie.
Konsystencji nie mam nic do zarzucenia - nie ma problemów z nakładaniem maseczki, czy ogólnie wydobyciem jej z opakowania ;) Zapach nie jest zbyt charakterystyczny, trudno go do czegoś porównać, ale jest raczej przyjemny dla nosa.
Jeśli chodzi o działanie, zacznę od tego, że maska dedykowana jest mojemu typowy cery czyli skórze mieszanej i tłustej. Według producenta ma głęboko oczyszczać, złuszczać i zmniejszać widoczność porów. Oczyszczanie rzeczywiście jest widoczne, aczkolwiek gdybym miała porównać ją z innymi maskami jakie miałam okazje używać to znam lepiej oczyszczające. Na plus jednak to, że nie wysusza ona zbyt bardzo skóry. Po jej użyciu cera jest odświeżona i rzeczywiście gładka. Drobinek peelingujących jest całkiem sporo więc przyjemnie masują one skórę przy zmywaniu. Co do widoczności porów to akurat to działanie ciężko mi ocenić, ale raczej nic takiego nie zaważyłam.
Maska okazała się być przyjemniaczkiem, który sprawdzi się szczególnie wtedy gdy mamy niewiele czasu. W jednym produkcie znajdziemy wtedy działanie dwóch kosmetyków.
Jeśli chodzi o porównanie składów z wersją saszetkową to z mojego porównania wynika, że nie różnią się one niczym. Wiem, że sporo osób bardzo lubiło te jednorazowe maluchy, więc pojawienie się większej wersji na pewno je ucieszy. Słyszałam też, że w saszetkach maska lubiła zastygać, więc tu mamy ten problem z głowy :)
Poniżej wstawiam składy obu wersji do porównania, a krótką opinię na temat saszetkowej wersji znajdziecie tutaj.
Nowe maseczki od AA znajdziecie w Hebe i Rossmannie, do wyboru jest kilka wersji m.in z glinką czerwoną, zieloną, węglowa (bez peelingu) i sodowa. Sama na pewno skuszę się za jakiś czas inne wersje :)
Bardzo byłam jej ciekawa. Kupię przy kolejnej wizycie w Rossmannie.
OdpowiedzUsuńMoże podczas promocji w Rossmannie skuszę się na któraś wersję :D
OdpowiedzUsuńMuszę ją kupić bo bardzo podoba mi się koncepcja tej maski, to że złuszcza
OdpowiedzUsuńMoja czeka na testy :D
OdpowiedzUsuńOoo ciekawa, dużo bardziej wolałabym kupić ją niż tą z loreala. Nie miałam nigdy nic z AA :)
OdpowiedzUsuńTo dziwne, ale pierwszy raz czytam o tej maseczce, może coś przeoczyłam?? Samej maski z peelingiem nie zdarzyło mi się używać chyba, że liczyć pastę z Ziai, która ma funkcję peelingu, maski i kosmetyku oczyszczającego :)
OdpowiedzUsuńDawno nie miałam kosmetyków AA szczegółnie z pielęgnacji :) ogólnie to jakoś nie kuszą mnie przynajmniej teraz :)
OdpowiedzUsuńMam chyba tę maseczkę w wersji saszetkowej, ale jeszcze jej nie próbowałam :)
OdpowiedzUsuńOooo pierwszy raz ją widzę :D Chętnie przetestuję u siebie :D
OdpowiedzUsuńFajnie, że można je dorwać w różnej pojemności :)
OdpowiedzUsuńPewnie nie nadawałaby się do moich naczynek. Wszystko co ma drobinki w sobie od razu wywołuje u mnie czerwone policzki :(
OdpowiedzUsuń