Marka Perfecta nigdy nie była dla mnie specjalnie kusząca. Kilka kosmetyków wpadło mi w oko, ale ogólnie nie zwracałam na nich specjalnie uwagi na sklepowej półce. Jednym z niewielu produktów, którego byłam ciekawa odkąd pojawił się na rynku były maseczki do twarzy. Co prawda dość długo mi zeszło zanim się na nie skusiłam, bo swoją maskę kupiłam w 'cenie na do widzenia' w Rossmannie, ale w końcu się mi udało. Czy jestem zadowolona? - O tym przekonacie się czytając dzisiejszy wpis ;)
Maska zamknięta jest w dość ciężkim szklanym opakowaniu. Mówiąc szczerze nie jestem wielką fanką takich rozwiązań - zawsze obawiam się upadku, która zakończy żywot kosmetyku :D Tutaj na szczęście się bez tego obyło, ale kształt opakowania nie jest zbyt poręczny. Pod koniec wydobycie resztek produktu sprawiało trochę zachodu..
Na słoiczku nie ma żadnych danych na temat produktu, więc jeśli szukamy np. składu to znajdziemy go wyłącznie na kartoniku. Pojemność opakowania to 55 g, według producenta wystarczy ona tylko na 10 aplikacji, ale u mnie było ich nieco więcej.
Zapach kosmetyku jest typowo różany, ale raczej delikatny i nie nachalny. Zaliczyłabym go raczej do kategorii tych miłych dla nosa, nawet osobom, które nie są zbytnio fankami tej woni nie powinien przeszkadzać.
Konsystencja jest glinkowo - kremowa, przyjemnie rozsmarowuje się po twarzy, nie sprawia też problemów przy zmywaniu. Co do zasychania - nie dochodzi do niego tak szybko jak w wypadku glinek, więc nie musimy się aż tak tego obawiać.
Jeśli chodzi o najważniejsze, czyli działanie.. Cera po użyciu maski jest przede wszystkim przyjemnie ukojona i wygładzona. Jestem nawet w stanie dostrzec działanie peelingu enzymatycznego o jakim mówi producent. Co prawda nie jest to jakiś efekt spektakularny, bo nie jest w stanie na pewno zastąpić dobrego peelingu mechanicznego. Ale z pojedynczymi drobnymi skórkami daje radę ;) Dodatkowo cera jest miła w dotyku i widać różnicę między efektem 'przed' i 'po'. Chociaż ten efekt nie jest zbyt długotrwały.
Ogólnie maska okazała bardzo przyjemna. Co prawda po opiniach innych chyba liczyłam na coś lepszego, ale i tak cieszę się, że miałam okazję ją wypróbować. Na cenę nieco ponad 8 zł za ile ją kupiłam w 'cenie na do widzenia' była na prawdę bardzo fajna :) Ale jeśli dałabym za nią 20 zł w cenie regularnej to już nie byłam aż tak zachwycona :D
Znacie tą maskę? Jak u Was się sprawdziła? Jakie maski lub ogólnie kosmetyki tej firmy możecie mi polecić?
Dosyć dawno temu nie było na moim blogu wpisu z ulubieńcami. Nie pojawiła się bowiem odsłona letnia, ale nie miałam za bardzo co Wam pokazywać, a nie widziałam sensu na siłę szukać jakiś kosmetyków :) Za to ostatnio trafiłam na kilka perełek o których właśnie warto wspomnieć w jesiennym odcinku. Zadbałam też o jesienną odsłonę zdjęć (to nic, że mamy już zimę i święta za rogiem :D), więc zapraszam do oglądania i czytania! :)
Tak prezentuje się prawie cała gromadka. Prawie cała, bo zapomniałam podczas robienia zdjęć o jednym produkcie, ale zobaczycie go poniżej :) Muszę przyznać, że ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że większość produktów to kosmetyki z naturalnymi, dobrymi składami! Dodatkowo dwa z nich to produkty, o które nie podejrzewałabym jeszcze kiedyś siebie, że tutaj się znajdą. Jeszcze nie tak dawno miałam problem z regularnym ich stosowaniem, a tu proszę znajdują się w ulubieńcach! Bez przedłużania tego i tak przydługiego wstępu przechodzę do opisywania poszczególnych produktów :)
Zacznę od produktu, który już dawno powinien pojawić się w tej serii! Polubiłam go przede wszystkim za jego formułę. W opakowaniu wydaje się zbity i ciężki do nałożenia, ale pod ciepłem palców zamienia się w mega przyjemny 'olejek' (że tak to nazwę :D) i przynosi wręcz natychmiastowe ukojenie ustom. Dobrze je nawilża i dba o ich dobrą kondycję, a wszystko to zasługa składników balsamu, znajdziemy w nim bowiem kilka olejków, masło kakaowe i shea oraz lanolinę. Ogólnie skład (jak na oko takiego laika jak ja) wydaje się na prawdę przyjemny, jak na kosmetyk drogeryjny. Sporo osób narzeka na chemiczny zapach tej serii, ale jak dla mnie nie ma tragedii. Mi zupełnie nie przeszkadza.
MULTIREGENERUJĄCY KREM POD OCZY I NA POWIEKI - OILLAN
Tutaj mamy pierwszy produkt o którym wspomniałam na samym początku. Jeszcze nie tak dawno miałam spory problem z używaniem kremu pod oczy i w sumie to pierwszy produkt, po który sięgałam regularnie. Wszystko to znowu zasługa bardzo przyjemnej i treściwej konsystencji, która przynosi wręcz natychmiastowe nawilżenie. Jest to na prawdę fajny produkt, a mam wrażenie, że sama marka nie jest szczególnie popularna - sama wcześniej nie zwracałam na nią zupełnie uwagi. Jeśli szukacie kremu pod oczy to warto się właśnie za nim rozejrzeć, osoby w moim wieku (20+) na pewno zadowoli, a myślę, że i nawet bardziej wymagających.
NORMALIZUJĄCY TONIK DO TWARZY - VIANEK
Idąc za ciosem przedstawiam Wam kolejny produkt przy którym kiedyś miałam problemy z regularnością używania. Co prawda było dużo lepiej niż w wypadku kremów, ale i tak często zapominałam o danym produkcie do tonizacji. A jak wszyscy wiemy jest to bardzo ważny krok w pielęgnacji twarzy i tego nie trzeba tłumaczyć! :) Zazwyczaj sięgam po toniki z atomizerem, ten akurat go nie ma, ale i tak jest przyjemny. Używam go wylewając na dłoń i wklepując, by jak najwięcej z niego wyciągnąć. Za co go polubiłam? Przede wszystkim za ukojenie cery, uspokojenie jej i przygotowanie do kolejnych etapów pielęgnacji. Dodatkowo ma on bardzo przyjemny zapach - nieco miętowy, przez co czuć fajne orzeźwienie, zwłaszcza po całym dniu - gdy używamy go wieczorem :)
NORMALIZUJĄCA MASECZKA DO TWARZY - VIANEK
Kolejny produkt z zielonej serii normalizującej, wręcz idealnej do mojego typu cery jak widać. Rzadko pokazuję maski w saszetkach w ulubieńcach, ale ta zdecydowanie zasługuje na to by tu się pojawić! Przede wszystkim zachwyciła mnie porządnym oczyszczeniem cery i fajnie działa na niedoskonałości, które stają się jakby mniej widoczne. Dla mnie jest takim idealnym wyjściem przy gorszym stanie cery, który dodatkowo nie wysuszy naszej cery jak mają czasami w zwyczaju glinki :)
PODKŁAD ALL MATT - CATRICE
Dość sławny i znany większości podkład o którym wiele słyszałam, a dopiero od niedawna mam okazję stosować. Jednak już pierwsze jego użycie mnie zachwyciło - ładnie ujednolica cerę, kolor jest póki co dla mnie idealny, a wykończenie satynowe. Nie jest typowo matowe i fajne jest też to, że nie podkreśla suchych skórek. Pierwsze miesiące używania dały mi na tyle pozytywne odczucia, że uznałam, że muszę go tu zamieścić, ale więcej napiszę na pewno w osobnym wpisie!
PEELING DO CIAŁA - ORGANIC SHOP
Na koniec zapomniany produkt, wspomniany na wstępie. W którymś z odcinków ulubieńców wspominałam o peelingach tej firmy w dużych (0,5l) pakowaniach, które oprócz działania zachwyciły mnie zapachem. W mniejszych nie miałam do końca szczęścia do wersji zapachowych właśnie. Wcześniej bowiem miałam wersję z wodorostami, która pod tym względem nie była szczególnie przyjemna. Tutaj jest dużo lepiej - zapach jest świeży, chociaż nie szałowy.. :D Ale działanie wszystko wynagradza - konsystencja jest gęsta i jest w niej zatopionych multum grubych drobinek, przez co zdziera na prawdę konkretnie! Do tego pozostawia po sobie przyjemną warstewkę, dzięki czemu można darować sobie nawet balsamowanie. Kolejna zaleta to jego cena - ok.10 zł, jeśli jeszcze go nie miałyście, a wiem, że wiele osób je zna i lubi - to musicie to jak najszybciej nadrobić! :)
Znacie moje jesienne perełki? Co Was zachwyciło w ostatnich miesiącach jeśli chodzi o kosmetyki? :)
Jak doskonale wiecie, jeśli odwiedzacie mnie regularnie serum z kwasem migdałowym od Bielenda to mój niekwestionowany ulubieniec! Zużyłam niezliczoną ilość buteleczek i wracam do niego praktycznie non stop :D Tym razem postanowiłam jednak wypróbować serum z serii zielona herbata również firmy Bielenda. Polecało je wiele osób, więc chciałam i ja je wypróbować by porównać go z moim ulubieńcem. Recenzję serum z kwasem znajdziecie tutaj, a w dzisiejszym wpisie opiszę Wam to z serii zielona herbata. Odniosę się też do różnic między nimi, więc jeśli zastanawiacie się które wybrać to dzisiejszy wpis być może Wam pomoże :)
Kosmetyk kupujemy w kartoniku, który zawiera wszelkie interesujące nas informacje. Nie są one już powtórzone na właściwym opakowaniu, czyli szklanej buteleczce. Jeśli chcemy np zerknąć na skład to warto zostawić sobie kartonik. Pojemność serum to 15 ml, a więc jest to taki maluszek. Tutaj z miejsca jak dla mnie serum miało minus, bo mój ulubieniec jest 2 razy większy! :D
Aplikacja bardzo wygodna, bo znowu mamy pipetę, która to umożliwia. U mnie wystarczają zazwyczaj 2 'porcje' na pokrycie całej twarzy :) Konsystencja jest wodnista, jak dla mnie niemal identyczna jak we wspomnianym serum korygującym. Szybko się wchłania, więc nie musimy obawiać się żadnego filmu.
Zapach należy jednak już do bardziej charakterystycznych. Jest identyczny jak i w całej herbacianej serii, a miałam już krem, płyn micelarny i maseczkę. Został jak dla mnie dobrze odwzorowany, ale może być na dłuższą metę nieco męczący. Zwłaszcza, że czuć go nawet na długo po aplikacji. W mezo serum jest o wiele delikatniejszy - nie znudził mi się, nawet pomimo zużycia tylu buteleczek :)
Oba sera ładnie rozjaśniają cerę i przebarwienia stają się mniej widoczne. Oba też mają całkiem przyjemne składy jak na kosmetyki typowo drogeryjne. Jeśli chodzi o działanie na zmiany trądzikowe to z tym znacznie lepiej jak dla mnie radzi sobie serum z kwasem migdałowym, czyli mój ulubieniec. Tam powstałe niedoskonałości dużo szybciej znikają i przeciwdziała ono pojawianiu się nowych. W wypadku stosowania dzisiejszego bohatera w gorszych dniach mojej cery musiałam wspomagać się dodatkowo maścią Benzacne, gdzie wcześniej nie było to konieczne. Miałam wrażenie, że mimo stosowania serum jakieś drobne niedoskonałości nadal się pojawiają gdzie wtedy gdy stosowałam serum korygujące nie miało to miejsca. Dodatkowo przy stosowaniu serum z kwasami cera była niesamowicie gładka, nie było żadnych grudek i tym podobnych niedoskonałości.. Tutaj w wypadku zielonej herbaty bardzo mi tego niesamowitego wygładzenia brakowało! W lepszych dniach mojej cery, a ich na szczęście jest nieco więcej (:D) serum ZH było już jak najbardziej wystarczające i obeszło się bez jakiegokolwiek wysypu. Wydaje mi się, że delikatnie dbało ono o poziom nawilżenia skóry, lepiej niż serum z kwasem migdałowym. Ale też nie był to efekt spektakularny, czy nawet na dłuższą metę wystarczający - bez kremu to się nie obejdzie :)
Cieszę się, że wypróbowałam to serum, bo okazało się na prawdę fajne. Na dłuższą metę pozostanę jednak przy moim ulubieńcu, bo przy mojej mieszanej cerze sprawdza się jednak lepiej. Na korzyść działa też jego większa pojemność i przez co korzystniejsza cena. Oba kosztują bowiem w cenie regularnej 30 zł, ale na promocji często można dorwać je taniej za ok. 15-17 zł. Znajdziecie je w większości drogerii - na pewno w hebe, czy rossmannie. Przy mniejszych problemach z niedoskonałościami jednak myślę, że i serum herbaciane da radę :)
Znacie ten produkt? A może miałyście także serum z kwasem migdałowym Bielenda? - Jak wypadają te kosmetyki w Waszym porównaniu? :)
Mamy już grudzień, więc najwyższy czas podsumować ubiegłe miesiące pod względem kulturalnym. Październik nie obfitował w wiele propozycji, ale już po listopadzie udało się w sumie ich kilka(naście) uzbierać :)
Zanim przejdę do konkretów dodam, że zastanawiam się nad zmianą formy tej serii. Nie raz opisywanie tych słabszych propozycji jest już dla mnie nieco męczące, kiedy w sumie nie wiadomo co na jej temat napisać. Dlatego od nowego roku najprawdopodobniej zamiast 'przeglądów kulturalnych' pojawią się 'ulubione rzeczy' (tytuł póki co jest roboczy). W nowej serii obok serialów, muzyki, filmów i książek - tym razem wyłącznie tych wartych uwagi, pojawiałyby się kosmetyki. W ten sposób połączyłabym dwie serie i byłoby to może ciekawsze dla Was i dla mnie - dajcie znać co myślicie :) Z polecania kulturalnych propozycji nie zamierzam jednak rezygnować, bo bardzo to lubię! Tyle słowem wstępu.. :)
Muzyka
Dawid Podsiadło - Nie ma fal
Piotr Cugowski - Kto nie kochał
Dean Lewis - Be Alright
Dermot Kennedy - Power Over Me
W ostatnich miesiącach w moich głośnikach rozbrzmiewała głównie najnowsza płyta Dawida Podsiadło, która okazała się prawdziwą petardą! Zaczęło się od 'nie ma fal' chociaż, nie ukrywam, że nie jest to mój ulubiony utwór z płyty i dla większości może być już męczący przez częstotliwość puszczania go w radiu. W każdym razie płyta jest bardzo różnorodna, polecam przesłuchać - każdy znajdzie coś dla siebie. Kolejny polski utwór jaki często leciał w głośnikach to 'Kto nie kochał' Piotra Cugowskiego. Nigdy nie byłam jego specjalną fanką, ale dzięki jego obecności w the voice na prawdę go polubiłam. Z zagranicznych piosenek niesamowicie spodobała mi się spokojna 'be alright' i 'power over me'.
Filmy
Forever My Girl
Jeden z najsłynniejszych piosenkarzy muzyki country na świecie, 8 lat temu zostawił swoją narzeczoną przed ołtarzem. Liczyła się dla niego sława i pieniądze. Gdy przyjeżdza do rodzinnego miasta na pogrzeb przyjaciela musi stawić czoła konsekwencją porzucenia dawnego życia.
Na początek film, który z jednej strony bardzo mnie ciekawił, a z drugiej nieco się go obawiałam. Chodziło głównie o muzykę country - nie do końca to moje klimaty i obawiałam się nieco, że wyjdzie z tego western ;D Na szczęście baaaardzo, bardzo się myliłam! Muzyka bowiem jest tylko tłem i daje fajny klimat filmowi, który był na prawdę świetny! Wbrew pozorom nie jest to zwykłe romansidło - ma ważne przesłanie, opowiada o tym co w życiu najważniejsze. Do tego jest na prawdę fajnie zagrany, aktorzy chociaż mniej znani idealnie są dopasowani jak dla mnie :) Warto obejrzeć, u mnie trafił na listę ulubionych filmów ♥
Carrie Pilby
Inteligentna samotniczka o niezłomniej moralności dostaje od swojego terapeuty listę rzeczy do zrealizowania.
Tą propozycję zobaczyłam u którejś z Was i mówiąc szczerze nie była szałowa. Taki typowy średniak jak dla mnie - niewymagający, oglądany np do porządków (jak u mnie :D) był całkiem okej. Ale dużo mu brakuje do dobrego filmu.
I że Ci nie odpuszczę
Gdy bogaty playboy traci pamięć, samotna Kate udaje, że jest jego żoną. Ku jej zaskoczeniu beztroski macho zaczyna doskonale się odnajdywać jako tata i obowiązkowy mąż.
Na temat tego filmu słyszałam sporo, kilkukrotnie widziałam go na blogach, insta - ale jakoś byłam przekonana, że będzie to kolejna głupkowata komedia. Jednak myliłam się, bo był na prawdę przyjemny, idealny na wieczór i nawet kilka razy mnie rozbawił, a to nie zdarza się często :)
Dziewczyna we mgle
Agent specjalny Vogel zostaje wysłany do górskiego miasteczka, aby rozwiązać sprawę zaginięcia 16-letniej dziewczyny.
Połączenie thrilleru i kryminału, który trzeba oglądać dość uważnie. Sama przyznaję, że niezbyt uważnie go śledziłam, przez co może nie do końca zrozumiałam na początku zakończenie. Do połowy oglądało mi się go na prawdę fajnie, ale po połowie jakoś zaczął mnie rozczarowywać.. Nie jest zły, ma fajny klimat, jednak liczyłam na inne zakończenie.
Upadli
Po traumatycznych przeżyciach Lucinda trafia do szkoły z internatem, gdzie poznaje dwóch nietypowych mężczyzn.
Typowa młodzieżówka ze sporym elementem fantastyki. Poleciła mi go koleżanka, ale ja niestety nie mogę go polecić dalej :P Chyba wyrosłam już z tego typu filmów, propozycja raczej skierowana do nastoleniego odbiorcy.
Seriale
Księga czarownic
Serial, który polecało mi na prawdę wiele osób. Początkowo pozostawałam wobec niego obojętna, ale z kolejnymi poleceniami w końcu się skusiłam :D Na luźny wieczór jest całkiem fajną propozycją, nie wymagającą szczególnej uwagi. Największa zaleta tego filmu to chyba jej klimat - wszystko jest idealnie do siebie dopasowane.. Niektóre odcinki podobały mi się bardziej, drugie mniej (te mocno fantasty), ale ogólnie całkiem przyjemny serial. Aktorzy też idealnie dopasowani - mimo, że początkowo byłam do nich sceptycznie nastawiona.
Ty
Kolejna propozycja o której było ostatnio całkiem głośno. Muszę przyznać, że jednak nie przypadła mi do gustu. Jest bardzo, baaaaardzo monotematyczna. Na początku jeszcze byłam ciekawa do czego posunie się główny bohater, ale pod koniec już było to po prostu nudne - nie polecam.
Pod powierzchnią
Na koniec perełka i to nasza rodzima polska produkcja! Która dowodzi, że mamy na prawdę potencjał jeśli chodzi o seriale. Bo jest to kolejny świetny, polski serial trzymający widza w napięciu i sprawiający, że nie można się doczekać kolejnego odcinka. Do tego w każdym odcinku jest mnóstwo zwrotów akcji, a tajemnice są rozwiązywane stopniowo. Polecam Wam obejrzeć, bo obok Belfra, Pułapki to jeden z najlepszych seriali jeśli chodzi o te polskie ;)
Znacie którąś z moich propozycji? Jak ja oceniacie?
Co możecie od siebie mi polecić?
Nie zapomnijcie wyrazić swojego zdania na temat zmiany formy 'przeglądów kulturalnych' - będzie to dla mnie bardzo pomocne ;)