Nie wiem jak Wam, ale mi marka Dove kojarzy się z żelami pod prysznic oraz z dezodorantami. To chyba najchętniej kupowane produkty firmy, które sama także miałam. Z dezodorantami bardzo się polubiłam, mogę nawet powiedzieć, że są one moimi ulubionymi. Jednak do samych żeli nie jestem specjalnie przekonana. Tak więc gdy zobaczyłam nowość w ofercie marki w postaci peelingów byłam ich bardzo ciekawa. Mam wrażenie, że nie są to zbyt popularne produkty Dove, więc być może kogoś zainteresuje moja opinia na ich temat :)
Produkt znajduje się w solidnym plastikowym słoiczku o pojemności 225 ml. Jest ono jednak nieco 'oszukane', bo wydaje się spore, ale posiada podwyższone dno - nie lubię takich 'zagrań', ale być może się czepiam :D Sam wygląd należy do minimalistycznych, a na opakowaniu nie znajdziemy zbyt wielu informacji na temat produktu.
Co fajne, pod wieczkiem znajdziemy dodatkowe - plastikowe zabezpieczenie. Zapach peelingu nie jest typowo owocowy, na co wskazywałaby obecność kiwi. Pachnie kremowo, świeżo, może odrobinę aloesowo. Ogólnie woń jest klasyczna dla produktów dove, więc jeśli jesteście fankami tego zapachu to będziecie zadowolone :)
Po dotarciu do środka naszym oczom ukazuje się kremowa, puszysta konsystencja. Początkowo nie widać zbytnio drobinek, ale wbrew pozorom jest ich całkiem sporo. Są to jednak takie białe kuleczki, które nie są zbyt ostre, bardziej masują skórę, niż ją peelingują.
Jeśli jesteście fankami mocnych zdzieraków, jak ja to peeling może nie do końca Was zadowolić, bo jest delikatny. Spokojnie można używać go kilka razy w tygodniu, bez obaw o podrażnienie skóry. Jednak przyjemna konsystencja sprawia, że sięgałam po niego z przyjemnością :) Na plus także przyjemna otulająca, lecz nie tłusta konsystencja. Można było sobie nawet darować balsamowanie, bo skóra sprawiała wrażenie dopieszczonej, wygładzonej i delikatnie nawilżonej. Nie wiem czy kupię ten peeling ponownie, bo wolę mocniejsze zdzieraki, ale na pewno będę go miło wspominać.
Jeśli chodzi o dostępność to może być z nią kłopot. Kilka miesięcy temu peelingi tej marki pojawiły się w rossmannie, ale stosunkowo szybko zostały z niej wycofane, bo widziałam, że były w "cenie na do widzenia". Nie tak dawno widziałam je za to w Biedronce, jeśli się nie mylę za 15 zł. Na internecie myślę, że są spokojnie do zdobycia.
Październikowym tematem jaki podejmujemy z dziewczynami w ramach wspólnej akcji #Blogerkipolecaja jest jesienna regeneracja ciała, twarzy i włosów po lecie. Myślę, że to idealny moment na taki wpis, w końcu chyba każda z nas zmienia swoją pielęgnację wraz z nadejściem jesieni :) Tak więc w dzisiejszym wpisie zobaczycie jak wyglądają u mnie takie zmiany, a przede wszystkim pokażę Wam moją obecną pielęgnację twarzy, ciała oraz włosów. Standardowo zapraszam do wpisu każdej z dziewczyn, bo zapewne każda z nas podejdzie do tematu inaczej :) Linki do wszystkich blogów znajdziecie na końcu wpisu.
PIELĘGNACJA CIAŁA
Na początek postanowiłam pokazać kosmetyki używane do pielęgnacji ciała. Wraz z nadejściem niższych temperatur, w tym sezonie wyjątkowo szybko zauważyłam, że skóra domaga się większej dawki nawilżenia. Tak więc czym prędzej wykończyłam jagodową galaretkę Soraya z serii #foodie, która jednak tak odżywcza jak wskazuje producent nie była.. Jej miejsce zajął krem do ciała Bielenda z Japońskiej serii, który ma o wiele bogatszą konsystencję. Nie jest to może bogate olejkowe masło, ale konsystencja jest przyjemnie kremowa, przynosząca ukojenie skórze. Do tego zapach pomarańczy od zawsze kojarzy mi się z zimniejszymi miesiącami :) Jeśli chodzi o dłonie to nadal używam balsamu Eos, jeśli czytaliście jeden z ostatnich wpisów to doskonale wiecie, że nie jestem z niego zbytnio zadowolona.. Także z niecierpliwością wypatruję jego końca, by zacząć używać kremu Bielenda - planuję recenzję zbiorczą dwóch produktów z Japońskiej serii, więc możecie wyczekiwać szerszych opinii. W kwestii peelingów, czy żeli (o których zapomniałam robiąc zdjęcie) nie ma u mnie większych zmian. Czasami może decyduje się na bardziej jesienne zapachy, ale raczej nic poza tym. Post o peelingu Dove także się pojawi myślę, że jakoś na dniach nawet :)
PIELĘGNACJA WŁOSÓW
Zanim przejdę do najbardziej rozbudowanej kategorii czas na kosmetyki do włosów. Nowością "sezonową" jest tutaj pojawienie wcierki do włosów - zazwyczaj sięgam po nie właśnie wraz z nadejściem jesieni. Jantar jest już u mnie po raz drugi, bowiem miło wspominam jego działanie, a do tego ma genialne opakowanie jak dla mnie :) Napeeling do skóry głowy także zdecydowałam się chcąc bardziej zadbać o włosy na jesień. Wersję oczyszczającą miałam już jakiś czas temu i zapamiętałam ją dzięki dużej ilości drobinek o sporych rozmiarach (konsystencję możecie zobaczyć w podlinkowanym poście z recenzją). Jak się jednak okazuje zmieniono formułę peelingu, produkowanego swoją drogą przez Starą Mydlarnie i teraz drobiny są znacznie mniejsze ku mojemu rozczarowaniu. Co prawda peeling nadal robi robotę, z tym, że jego używanie nie jest już tak przyjemne jak kiedyś... Szampon do włosów, maska i olejek to już produkty wchodzące w skład całorocznej pielęgnacji włosów. O produktach marek Vis Plantis oraz Alterra już niejednokrotnie wspominałam, ale jeśli jeszcze o nich ode mnie nie słyszałyście to wiedzcie, że to genialne produkty! ♥ Kolejne opakowania mówią same za siebie. Z kolei po maskę Garniera sięgnęłam po rocznej przerwie od wersji papaja, która wywołała u mnie mieszane uczucia. Jednak Goji okazało się o wiele lepsze - o niej także "na dniach", żeby się zbytnio nie rozpisywać :D
PIELĘGNACJA TWARZY
Na koniec zostawiłam moją ukochaną kategorię jeśli chodzi o pielęgnację, czyli twarz. O ile latem używałam głównie hydro - esencji Bielenda, która była w zupełności wystarczająca dla mojej przetłuszczającej się wtedy cery, tak teraz moja mieszana cera domaga się większej ilości produktów. W gorszych chwilach sięgam po mojego pewniaka, czyli serum z kwasem migdałowym Bielenda, rewelacyjnie działającym w kwestii wszelkich niedoskonałości. Ponownie zachwycam się tym jak wspaniale poprawia stan mojej cery ♥ Dodatkowo mam wrażenie, że w tym roku wyjątkowo wcześnie musiałam zainwestować w krem, który zapewni skórze solidną dawkę nawilżenia. Biolaven daje sobie z tym bardzo dobrze radę, a do tego jego zapach jest idealny na wieczór :) Produkt ten zastąpił mi matujący krem Perfecta, jednak szczerze mówiąc nie zdążyłam za bardzo wypróbować tego gagatka, bo szybko stał się nie wystarczający..
Latem królowały u mnie lekkie żelowe maseczki Bielenda - Juicy Jelly. Wersję kiwi nawet kończyłam w ciągu ostatnich tygodni, w chwili robienia zdjęć miałam jeszcze odrobinę na ostatnie użycie :) Miejsce odświeżających, chłodzących masek zajęła odżywcza odżywcza maseczka - peeling Vianek, której użyłam dosłownie dwa razy, ale zapowiada się bardzo dobrze! Maseczki oczyszczające z kolei to produkty, których nie może zabraknąć w pielęgnacji mojej problematycznej cery zarówno latem jak i jesienią, czy zimą. Tym razem jestem w trakcie używania maski wygładzającej Miya, o której na pewno pojawi się wpis :)
Na zdjęciu wyżej uzupełnienie najprzyjemniejszej dziedziny pielęgnacji, chociaż już widzę, że zapomniałam o mydełku do twarzy :D Nie wiem czy zauważyłyście już po wcześniejszych zdjęciach oprócz zmian w poszczególnych produktach, zdecydowałam się także na ogólną zmianę kosmetyków do pielęgnacji twarzy na bardziej naturalne. Stąd też np. krem pod oczy z naturalnej serii Soraya, kwiatowa esencja Miya, czy peeling do ust od Hani.Płyn micelarny Expert Czystej Skóry to mój absolutny nr 1, ale z tego co wiem on także ma nie najgorszy skład, podobnie jak i morelowy peeling Garniera, który można stosować także jako maskę. Malinowy balsam do ust ma za to już typowo drogeryjny skład, ale skoro już go miałam "na stanie" to zużyję :D
Starałam się nie rozpisywać zbytnio, bo wpis okazałby się i tak długi. Zależało mi bardziej na pokazaniu zmian w mojej kosmetyczce oraz tego jakich produktów aktualnie używam. Za jakiś czas stopniowo z pewnością pojawią się recenzję poszczególnych produktów :) Tymczasem zapraszam do odwiedzenia dziewczyn i zobaczenia jak one podeszły do tematu:
Nieco ponad miesiąc temu miałyście okazje przeczytać na blogu recenzję na temat odświeżającej maseczki - galaretki Bielenda o zapachu ananasa. W ostatnim czasie miałam okazję wypróbować jej siostrę w wersji kiwi i kaktus. Tym razem jednak jest to połączenie maski i peelingu 2 w 1, więc mimo tej samej serii widzę spore różnice między tymi produktami. Jeśli jesteście ciekawe jak wypadła ta wersja Juicy Jelly Mask - zapraszam do czytania! :)
Jeśli chodzi o opakowanie to tutaj akurat nie ma różnic między poszczególnymi wersjami - produkt kupujemy w szklanym słoiczku o pojemności 50 ml. Zakupujemy go zapakowany w dodatkowy kartonik utrzymany w soczystych kolorach z motywem owoców odpowiadających danej wersji.
Myślałam, że tym razem taka pojemność wystarczy mi na nieco więcej użyć, jednak się myliłam, bo znowu było ich ok. 10-11. Zapach maseczki nieco mnie rozczarował, bowiem nie przypomina ani odrobinę kiwi. Jak dla mnie jest nieco perfumowany, może kwiatowy (?) - ogólnie przyjemny, ale jednak liczyłam na owocową woń.
Sami przyznajcie, czy konsystencja nie wygląda obłędnie!? ♥ Nadal jest żelowa - galaretkowa, ale tym razem mamy w niej zatopione multum drobinek dwojakiego rodzaju. Białe robią zdecydowanie największą robotę - jest ich sporo i są całkiem ostre (jak na maskę-peeling), czarne przypominają pestki kiwi i jest ich zdecydowanie mniej. Trzeba jednak uważać przy zmywaniu, bo białe drobinki lubią zostawać gdzieś na twarzy, trzeba się nieco przyłożyć do ich usuwania.
Dzięki zawartości drobinek produktu używałam głównie wtedy, gdy widziałam, że cera potrzebuje złuszczenia. Jak wspominałam przy masce ananasowej seria Juicy Jelly jak dla mnie jest idealna na lato, teraz już nie spisuje się tak fajnie jak wtedy. Jednak jeśli chodzi o peelingowanie to jestem całkiem zadowolona - produkt radził sobie z częścią suchych skórek. Nie mogę powiedzieć, żeby usunął je w 100%, ale po części na pewno się z nimi uporał. Cera była przyjemnie wygładzona i matowa, czuć było odświeżenie i delikatne oczyszczenie. Nie mogę jednak tym razem zgodzić się z producentem odnośnie głębokiego nawilżenia. Nie zauważyłam też zwężenia porów, czy wyrównania kolorytu. Ogólnie jest to przyjemna maska, ale raczej nic wybitnego, dużo lepiej sprawdziłaby się latem. Mam wrażenie, że ananasowa wypadła jednak lepiej, chociaż początkowo obstawiałam odwrotnie i wersja kiwi bardziej mnie ciekawiła.
Cena maski to ok.13-19 zł, ze stacjonarną dostępnością jest ciężko, ale na pewno widziałam ją w wispolu, czy drogeriach Laboo. Natomiast w drogeriach internetowych np. cocolita dużo łatwiej ją kupić.
Tym razem zmobilizowałam się do wcześniejszego napisania wpisu z jednej z Waszych ulubionych serii na moim blogu. W ten sposób już dzisiaj zapraszam Was na przegląd kosmetycznych premier, które pojawią się w listopadzie w drogeriach. Na wstępie dodam, że tym razem firmy wręcz prześcigiwały się pod względem naturalnych nowości pielęgnacyjnych, co pewnie zainteresuje sporą część z Was. Jeśli jednak jesteście fanami kolorówki to i w tej kategorii znajdzie się spora gromadka nowości :)
Zacznę od nowości od Lirene, bo ta firma zdecydowanie w listopadzie poszalała pod względem premier. Znaczną część z nich stanowią kosmetyki do pielęgnacji twarzy, a wśród nowości znalazły się zarówno maseczki do twarzy (ok.17 zł) i hydrolaty (ok.22 zł) jak i żel do mycia (ok. 20 zł),peeling - maska (ok.20 zł) oraz cała gromadka kremów (ok.27-30 zł). Jeśli chodzi o te ostatnie to każdy powinien znaleść coś odpowiedniego do swojego typu cery, bo producent wypuścił kilka wersji do różnych typów cery zarówno przeznaczonych na noc jak i na dzień. Ja w kolażu umieściłam tylko po jedynym z nich, tak by post nie okazał się tasiemcem :D Oprócz pielęgnacji twarzy znajdzie się też coś i do pielęgnacji ciała - eliksir do ciała (ok.25 zł), kremy do dłoni (ok.14 zł) i stóp (ok.16 zł). Każdy z tych kosmetyków wchodzi w skład serii o naturalnym składzie.
Jeśli chodzi o naturalne nowości od Garniera to nie jest ich co prawda tak dużo jak w wypadku Lirene, ale też wyglądają całkiem kusząco. Wśród nowych produktów znajdziemy te dedykowane:
cerze suchej i wrażliwej, seria z olejkiem arganowym - mgiełka do twarzy (ok.23 zł) oraz krem (ok.25 zł)
normalnej i mieszanej, seria z olejkiem eterycznym z trawą cytrynową - żel myjący (ok.23 zł) oraz krem (ok.25 zł)
mieszanej oraz tłustej, seria z olejkiem eterycznym z tymianku - tonik (ok. 23 zł)
dojrzałej, seria lawendowa - krem przeciwzmarszczkowy (ok.30 zł)
Oprócz tego dostępna będzie woda micelarna z wodą bławatkową (ok.30 zł). Powyższe produkty nie są już może taką "premierą", bo widziałam, że są już dostępne np. w hebe.
Seria Polka produkowana przez AA też jest już dostępna przez jakiś czas w części ze sklepów np. w wispolu. Z tego co się orientuje jej składy nie są jednak tak naturalne jak wskazywałby producent. W skład serii wchodzą 4 linie z motywem przewodnim Owsa, Miedzi i wody termalnej, lnu oraz bursztynu. W listopadzie w Rossmannie będą dostępne kremy do twarzy (ok.14 zł), wody i płyny micelarne (ok.13 zł) oraz żele do mycia twarzy (ok.11 zł). Oprócz nich na pewno w skład tej serii wchodzą także maseczki, jednak Rossmann chyba póki co nie wprowadza ich do oferty - a przynajmniej ja nie znalazłam takiej informacji :)
Powyżej mamy już mix nowości, już z mniej "fajnymi" składami. O dziwo ciekawe wydają mi się peelingi ryżowe od Nivea (ok.19 zł), chociaż za samą firmą nie przepadam. Dostępnych będzie 3 wersje tych produktów: oczyszczająca - aloesowa, wygładzająca - borówkowa oraz rozświetlająca - malinowa. Oprócz przeznaczenia mają się one także różnić samą mocą zdzierania. Kolejne z nowości - aloesowy płyn micelarny Biotaniqe (ok.17 zł) oraz maska Isana z serii Sunsu (7,60 zł), będą dostępne jedynie w Rossmannie.
Wiele osób ucieszy zapewne fakt pojawienia się nowych masek Garniera z botanicznej serii (ok.20 zł). Dostępne będą 2 wersje - rycynowa do włosów z tendencją do wypadania oraz miodowa - do włosów zniszczonych. Obie mają mieć przyjemniejsze składy od tych typowo drogeryjnych. Całkiem intrygującym produktem są też czarne bibułki matujące od Selfie Project z węglem (12,50 zł), wcześniej nie spotkałam się jeszcze z takim rodzajem bibułek.
Chyba nie myśleliście, że w tym przeglądzie zabraknie Bielendy.. :D Tym razem do oferty firmy dołączą 3 wersje balsamów do ust - kokos, cytrusy i pitaja (ok. 9 zł) oraz 3 wersje kremów do rąk - brazylyjskie orzechy, masło kakaowe oraz olej kokosowy (ok. 8 zł). Nowości do kremowania dłoni znajdziemy także w ofercie Eveline (ok. 8 zł). W wersjach: mango i szałwia, malina i kolendra oraz awokado i hibiskus. Każdy ze wspomnianych kosmetyków jest wegański i jak się domyślam powinien mieć przyjemniejszy skład od tych typowo drogeryjnych produktów.
Nie są to jednak wszystkie nowości od Eveline, bo marka przygotowała ich na prawdę sporo! Zaczynając od najbardziej zaskakującego produktu - kremu do twarzy, ciała i.. włosów (ok.20 zł). O ile pierwsze 2 zastosowania nie są niczym szczególnym tak to ostatnie - przyznajcie, jest nieco nietypowe :D Sporą część produktów stanowią nowości przeznaczone do ust, większa część wchodzi w skład serii SOS Expert. Wśród tych produktów znajdziemy bowiem żelową maseczkę do ust (ok.12 zł), bezbarwny balsam oraz 3 balsamy z kolorem (ok. 10 zł). Ponadto firma wprowadza błyszczyki powiększające usta z chili - nie będącym zaskoczeniem zbytnim oraz z.. jadem pszczelim (ok.14 zł) - czyli już czymś nowym wydaje mi się. Oprócz tego w ofercie marki pojawi się preparat do skórek (ok.14,50 zł), kolejny podkład (ok.17,30 zł) mgiełki do twarzy (ok.15,30 zł) - podobne do tych z bielendy oraz tusz do rzęs (ok.17,30 zł). Jak wiecie bardzo lubię maskary tej firmy, wiec i ta jest dla mnie kusząca, zwłaszcza, że szczoteczka wygląda całkiem fajnie :)
Ostatnie premiery to 2 nowe serie Bell oraz Rimmel. Pierwsza z marek wypuszcza nową serię z konopią. W jej skład wchodzi olejek do ust (ok.24 zł), tusz do rzęs (ok.26 zł), podkład w 4 odcieniach (ok.36 zł), baza (ok.32 zł) i olejek (! ok.33 zł) pod makijaż. Z kolei Rimmel wypuszcza serię Lasting matte z bazą pod makijaż (ok.31 zł), 7 odcieniami podkładów (ok.31 zł) oraz 3 kolorami korektorów (ok.25,50 zł). Muszę przyznać, że jestem ciekawa podkładu, mam nadzieje, że będzie on zbliżony do ukochanego Lasting Finish, który swego czasu został wycofany.
Nowości z tego zestawienia wydają mi się całkiem obiecujące, bo mamy wiele ciekawych produktów - zarówno do pielęgnacji jak i makijażu. Sama jestem ciekawa zwłaszcza nowej naturalnej serii Lirene, balsamów do ust Bielenda, kremów i tuszu Eveline oraz podkładu Rimmel.
A czym Was zaciekawiłam? Czy może jednak te zapowiedzi nie zrobiły na Was wrażenia? :)
Jeszcze nie tak dawno produkty marki EOS były jednym z najbardziej pożądanych produktów. Pamiętam szał jaki na nie panował, kiedy były dostępne jedynie za granicą. Z czasem jednak trafiły do Polski, a teraz można je kupić z łatwością nawet w Rossmannie. Sama jakiś czas temu pisałam Wam o sławnym balsamie do ust - jajeczku (tutaj), później trafiła do mnie także wersja w sztyfcie (pisałam o niej w postach z pielęgnacją twarzy - tutaj i tutaj). Oba produkty jednak nie zyskały mojej sympatii. Od jakiegoś czasu używam kremu do rąk tej firmy, który jak się domyślacie nie miał u mnie łatwego startu. Jak się sprawdził i czy mnie zadowolił? - O tym w dzisiejszym wpisie :)
Opakowanie balsamu jest zdecydowanie gadżeciarskie i oryginalne, ale też bardzo nie wygodne. Zacznę od tego, że jest dość twarde, że ciężko wydobyć z niego produkt, zwłaszcza pod koniec opakowania. Dodatkowo ciężko ogólnie otworzyć balsam, bo zamykanie jest mega mocne. Ogólnie rzecz biorąc jest bardzo nie praktyczne.
Zapach mojej wersji to świeże kwiaty, cóż dla mnie woń taka świeża to nie jest. Raczej intensywna, perfumowana. Podobny zapach mają kremy Indigo, więc jeśli je miałyście i zapach Wam odpowiadał to jest szansa, że i tu będziecie zadowolone.
Konsystencja produktu należy raczej do tych rzadszych i mniej treściwych. Na plus to, że dość szybko się wchłania, nie pozostawiając tłustej warstwy. Nawet przy grubszej warstwie, która zdarza się swoją drogą dość często, bo trudno kontrolować ilość produktu przy tak twardym opakowaniu.. Co przekłada się swoją drogą też na małą wydajność produktu.
Obietnice producenta znajdziemy na kartoniku dołączonym do kremu. Zgadzam się z obietnicą gładkich i miękkich dłoni po użyciu kosmetyku. Natomiast słowo "odżywczy" balsam, czy 24-godzinne nawilżenie są mocno przesadzone jak dla mnie. Krem rozpoczęłam używać wraz z nadejściem jesieni kiedy na moich dłoniach pojawiły się pierwsze przesuszenia i zdecydowanie sobie z nimi nie poradził. Nie czułam ulgi po jego zastosowaniu, praktycznie nie widziałam żadnej różnicy, oprócz ogólnego wygładzenia. Tak więc krem zdecydowanie nie sprawdzi się przy wymagających dłoniach, domagających się nawilżenia. Na lato może być odpowiedniejszy :)
Jak wspominałam krem znajdziecie chociażby w Rossmannie za ok. 12 zł w cenie regularnej. Oprócz tego na pewno znajdziecie go w wielu drogeriach internetowych. Czy za taką cenę warto? Myślę, że po mojej recenzji znacie odpowiedź :D
Znacie ten krem lub inne produkty EOS? Jaki macie do nich stosunek?
Jak wiecie nie często piszę na blogu na temat kosmetyków do makijażu, a jeśli już to ma miejsce to najczęściej są to opinie na temat podkładów i pudrów do twarzy. Te rodzaje produktów najszybciej mi się kończą, więc i najwięcej ich się u mnie przewija.
Dzisiaj zapraszam Was na recenzję pudru bananowego od Lovely - Golden Glow. Nie jest to mój pierwszy puder bananowy jaki miałam, bo jakiś czas temu mogłyście przeczytać o podobnym produkcie wibo, w tej recenzji także postaram się nawiązać do niego :) Jeśli jesteście ciekawe jak sprawdził się u mnie ten kosmetyk od Lovely - zapraszam do czytania.
Zacznę od tego, że zdecydowanie nie podoba mi się opakowanie tego pudru. Wykonane z różowego plastiku (niezbyt solidnego) wygląda nieco tandetnie jak dla mnie. Wytłoczona gwiazdka w pudrze wygląda może i efektownie, ale nie robi na mnie szczególnego wrażenia. Wygląd kojarzy mi się z kosmetykami dodawanymi niegdyś do gazet :D
Puder jest bardzo miękki, dość konkretnie pyli, a gdy się kończy mocno się kruszy - chociaż to akurat występuje u mnie u większości pudrów :D Jeśli chodzi o kolorystykę to nie jest on tak żółty jak produkt wibo. Dla mnie wręcz jest transparentny i nie nadaje na twarzy żadnego koloru, co oczywiście jak dla mnie jest na duży plus. Zapach jest bardziej kremowy niż bananowy, pod tym względem zdecydowanie wygrywa wibo.
Na twarzy wygląda całkiem ładnie, wygładza skórę i ją matuje - robi to dużo lepiej niż produkt wibo. W wypadku wibo twarz niemal od razu zaczynała się świecić. Tutaj puder wytrzymuje wręcz w nienaruszonym stanie na policzkach przez kilka godzin, jedynie w strefie T zaczyna się świecić. Jednak u mnie jest to zjawisko "normalne" - jeszcze nie udało mi się znaleść pudru, który dałby radę w tej strefie :D Czasami mam jednak wrażenie, że osadza się na twarzy, nie wtapiając się w podkład. Być może zależy to od ilości produktu jaki nałożymy na twarz..
Puder dostaniecie w Rossmannie, w cenie regularnej kosztuje ok.13 zł. Aktualnie jednak można go dostać za 8,40 zł w promocji, do 15.09 :)
Jakiś czas temu na promocji w Rossmannie udało mi się kupić trzy maski glinkowe od Perfecta w bardzo przyjemnej cenie. Ich testowanie zajęło mi trochę czasu, bo zależało mi na recenzji zbiorczej wszystkich wersji, ale w końcu się udało. Tak więc jeśli jesteście ciekawe która z wersji sprawdziła mi się najlepiej i jak ogólnie wypadły to zapraszam do czytania :) Warianty jakie posiadam to:
nawilżenie i rozświetlenie
detox, matowienie, zwężenie porów
złuszczenie i wygładzenie
Zacznę od ogólnych informacji na temat masek i ich cech wspólnych. Każda z masek znajduje się w wygodnej, przeźroczystej saszetce tak więc bez problemu kontrolujemy ich zużycie. Pojemność jednego opakowania to 50 g, przy pierwszej masce starczyło mi to na ok. 6 użyć, jednak przyznaję - nie byłam zbyt oszczędna :D Przy ostatniej doliczyłam się ich więcej jakoś 7-8. Konsystencja każdej maseczki jest przyjemnie kremowa i gładka, warto jednak mieć pod ręką tonik czy inny produkt, by zapobiec ich zaschnięciu, co może się zdarzyć.. Zapachy masek są w sumie do siebie podobne - delikatne i takie kremowe. W wypadku czarnej maski woń jest nieco męska, natomiast w 2 pozostałych bardziej świeża - cytrusowa.
DETOX, MATOWIENIE, ZWĘŻENIE PORÓW
Pierwszą wersją po jaką sięgnęłam była czarna wersja, która wydawała się idealna na okres letni do dobrego oczyszczania cery. Liczyłam w jej wypadku na dobre oczyszczenie, jednak nieco się rozczarowałam. Na pewno nie można mówić o detoxie i głębokim oczyszczeniu, bo jest ono raczej doraźne i delikatne. Już kolejnego dnia działanie nie jest zbytnio widoczne.. Bezpośrednio po użyciu maski cera jest jednak odświeżona i całkiem dobrze się prezentuje. Mimo to jestem z niej najmniej zadowolona, bo najbardziej na nią liczyłam, a efekty jednak nie były zadowalające. Dodatkowo mocno brudziła ona wszystko w koło, trzeba było dokładnie ją zmywać, tak by nie pobrudzić ręcznika itp.
NAWILŻENIE I ROZŚWIETLENIE
W wypadku pomarańczowej siostry było już lepiej. Działanie chociaż wciąż bez szału było jakby dłużej widoczne. Co prawda nie zauważyłam rozświetlenia, ale cera była delikatnie nawilżona i oczyszczona, bardziej promienna. Łatwiejsze było także jej zmywanie.
ZŁUSZCZENIE I WYGŁADZENIE
Ostatnią wersją jaką testowałam była zielona. W odróżnieniu od poprzednich masek, w tej przy pierwszych użyciach czuć było delikatne pieczenie na policzkach. Zapewne jest to zasługa enzymu z papai. Przy kolejnych użyciach już nie było ono u mnie wyczuwalne, ale warto się liczyć z takim "efektem" kupując maskę. Nie wyrządza ona jednak jakichkolwiek szkód cerze - przeciwnie cera po użyciu jest wyraźnie wygładzona, nie czuć podskórnych nierówności jakie nie raz mi się zdarzają. Dodatkowo cera jest przyjemnie matowa - taki efekt sprawia, że ten wariant najbardziej zapadł mi w pamięci i najmilej go wspominam :)
Ogólnie maski z tej serii nie wywołały jakiś zachwytów u mnie, ale są ciekawą (i szybszą) alternatywą dla tradycyjnych glinek. Jeśli miałabym uszeregować je w rankingu to wyglądałby on następująco: zielona, pomarańczowa, czarna. Na plus także niska cena - sama dorwałam je za ok 5 zł na promocji 2+2, później były one także dostępne w podobnej cenie na do widzenia w Rossmannie. Być może jeszcze je gdzieś znajdziecie, także warto ich wypatrywać, bo za taką cenę są całkiem przyzwoite :)
Znacie maski tej firmy? Która z nich najlepiej się u Was sprawdziła?
W minionym miesiącu nie udało mi się opublikować wpisu z przeglądem kulturalnym ze względu na małą ilość propozycji do pokazania. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale w ostatnim czasie o wiele chętniej sięgałam po seriale niż filmy. Ale spokojnie w dzisiejszym zestawieniu pojawi się też kilka kinowych propozycji, a także muzyka i książki. Każdy powinien znaleść coś idealnego dla siebie na jesienne wieczory, które sprzyjają spędzaniu czasu właśnie w taki sposób :)
Saliya jest dobrze rokującym studentem, który jako nastolatek praktycznie stracił wzrok. Na każdym kroku wszyscy powtarzają mu, żeby patrzył realistycznie na swoją sytuację i obniżył swoje oczekiwania od życia. On jednak żyje marzeniami o pracy w luksusowym hotelu. Dzięki swojej determinacji udaje mi się trafić na staż do luksusowego hotelu w Monachium, gdzie zakochuje się w uroczej dziewczynie. Nie wszystko jednak okazuje się takie łatwe jak na poczatku mu się wydawało.
Bardzo fajny film opowiadający o dążeniu do spełniania marzeń. Z przesłaniem, zapadający w pamięci, potrafiący w wielu momentach rozbawić widza. Jest mało znany, zupełnie nie wiem czumu - zdecydowanie warto go zobaczyć :) W tym miejscu dziękuję Justynie, za przypomnienie o nim! ♥ ★★★★★★★☆☆☆
Podły, okrutny i zły
Kronika zbrodni Teda Bundy'ego z perspektywy jego długoletniej dziewczyny Elizabeth Kloepfer, która nie wierzyła w prawdę o nim.
Film, który w ostatnim czasie zyskał sporą popularność. Nie jest to typowy kryminał - nie znajdziemy tak jakiś brutalnych scen morderstw itd. Bardziej jest to portret seryjnego mordercy i relacji z jego dziewczyną. Nie mniej jednak fajnie się go ogląda - jest to coś innego :) No i brawa należą się Zac'owi Efronowi, ogólnie nie przepadam za nim i kojarzy mi się z głupkowatymi komediami, a tutaj na prawdę daje radę! ★★★★★★★☆☆☆
Miłość pod jednym dachem
Pani dyrektor wygrywa zaniedbały hotel w Nowej Zelandii. Jednak gdy do pracy bierze się przystojny fachowiec, nie tylko dom zaczyna wyglądać kwitnąco.
Lekka komedia romantyczna na wieczór, jak przystało na Netflixa wizualnie fajnie zrobiona :) Trochę bajkowa - ogólnie dobrze się ją ogląda, jeśli szukacie czegoś nie wymagającego. Jednak nie polecam oglądać zwiastuna przed seansem, bo popsujecie sobie oglądanie :D ★★★★★★☆☆☆☆
Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie
Grupa przyjaciół podczas wspólnej kolacji postanawia w ramach niewinnej zabawy upublicznić wszystkie swoje e-maile, rozmowy i tajemnie skrywane tajemnice.
O tym filmie chyba nie dało się nie słyszeć, bo ma wiele pozytywnych opinii i ogólnie jest mocno polecany. Sama długo zwlekałam z obejrzeniem, bo wydawało mi się, że będzie się w nim mało działo, a akcja będzie zbyt "bierna". W końcu udało mi się, ze względu na zbliżającą się premierę (nie)znajomych, których producentem swoją drogą jest m.in Dawid Podsiadło (co sprawia, że na pewno z ciekawości go zobaczę :D). Wracając do filmu - okazało się, że moje obawy okazały się uzasadnione - jak dla mnie za mało się tam dzieje. Sama akcja jest zbyt naciągana - w jednym momencie na bohaterów spadają wszelkie "klęski". Ani nie polecam, ani nie odradzam, bo wiem, że wiele osób jest nim wręcz zachwyconych. ★★★★★☆☆☆☆☆
Seriale
The Good Doctor - sezon 1 i 2
Młody, niezwykle uzdolniony lekarz z autyzmem otrzymuje pracę na oddziale chirurgii prestiżowego szpitala.
Zdecydowałam się na oglądanie tego serialu głównie ze względu na moje zamiłowanie do medycznych produkcji. Ogólnie jest jest zły, ale też nie zachwyca. Niektóre odcinki są na prawdę ciekawe, a niektóre mnie osobiście męczyły. Pewnie swoje zrobił fakt, że oglądałam go odcinek za odcinkiem. Myślę, że częstotliwość raz na tydzień byłaby idealna. Nie jestem pewna czy skuszę się na obecny - 3 sezon, bo mam wrażenie, że nawet jeśli tego nie zrobię to nic nie stracę :D ★★★★★★☆☆☆☆
13 powodów - sezon 3 Od balu minęło kilka miesięcy, a liceum Liberty wstrząsa kolejne tragiczne wydarzenie. Bryce Walker zostaje zabity i wszyscy trafiają na listę podejrzanych.
Nie ma chyba osoby, która nie słyszała o tym serialu. 3 sezon skupia się na postaci Bryce, którego osobiście nie lubiłam w poprzednich częściach. Nieco obawiałam się więc tego sezonu, ale jak się okazało nie potrzebnie, bo tak na prawdę wątki są w nim mocno rozbudowane i dowiadujemy się sporo na temat każdego bohatera. Jak dla mnie ciągle trzyma w napięciu, nie wiadomo co się stanie (no może pod koniec delikatnie można domyślać się zakończenia) i ogląda się go z przyjemnością. Owszem nadal jest ciężki, emocjonalny i pozostaje w głowie, ale nie ma tak mocnych scen jak w sezonie 1 czy 2. Moim zdaniem 3 jest najbardziej "pozytywny", chociaż nadal to zbyt duże słowo. Czekam na kolejny - 4 sezon, a Wam polecam tą propozycję Netfixa. Nawet jeśli nie spodobała Wam się 1 część warto dać szanse 2 kolejnym, bo mi samej bardziej się one podobały :) ★★★★★★★★★☆
Szkoła dla Elity - sezon 2
Po śmierci uczennicy w szkole dochodzi do kolejnych dramatycznych wydarzeń: znika uczeń, pojawiają się nowi bohaterowie, a na jaw zaczynają wychodzić kolejne sekrety.
Po seansie 2 sezonu długo zastanawiałam się, czy był on lepszy od 1 i muszę powiedzieć, że chyba tak! Jest to specyficzna produkcja, która może nie spodoba się każdemu, ale sama podobnie jak 1 sezon ją wręcz pochłaniałam :D Fajnie, że w nowym sezonie pojawili się nowi bohaterowie, którzy dodali mu "świeżości". Był też moment w tym sezonie, który nieźle mnie zaskoczył, co też na duży plus. Moim zdaniem to taka nie typowa propozycja idealna na jesień :) Jeśli podobał Wam się sezon 1 to spodoba Wam się także i ten, jeśli nie.. to raczej i 2 Was nie zadowoli :D ★★★★★★★★★☆
The Sinner - sezon 1
Gdy młoda matka z niewyjaśnionych przyczyn zabija obcego człowieka, pełen empatii detektyw stara się rozwikłać tajemnicę ukrytą w jej utraconych wspomnieniach.
Mocno polecany serial, do którego sama długo nie mogłam się przekonać. Początkowo zupełnie mi się nie spodobał, nie byłam nawet pewna czy go skończę. Od połowy jakoś bardziej mnie wciągną, ale nie przekonał mnie do oglądania kolejnych części. Mimo fajnego klimatu nieco mrocznego, "gęstego" sama historia była momentami męcząca i płaska. Główna aktorka też nieco irytowała z czasem, mając przez cały sezon ten sam wyraz twarzy :P Nie odradzam, bo wiele osób go wychwala, mnie jednak nie przekonał. ★★★★★★☆☆☆☆
Książki
After. Płomień pod moją skórą.
Jak ja męczyłam tą książkę.. Miałam wrażenie, że czytałam ją wieczność. Niesamowicie mi się dłużyła, do tego bohaterowie byli mega irytujący dla mnie. Po filmie liczyłam na coś na prawdę dobrego, ale niestety się rozczarowałam.. Jednak jeśli chodzi o porównanie książka vs film to różnice rzeczywiście są spore. Możliwe, że już wyrosłam po prostu z takich historii, może też gdybym najpierw wybrała książkę, a nie film byłoby inaczej.. Tak czy siak film dużo bardziej mi się podobał i nawet chętniej do niego bym wróciła niż książki. Co prawda jestem ciekawa dalszych losów bohaterów, ale książki z tej serii są pisane tak rozlaźle i bez polotu, że nie wiem czy dam radę przeczytać kolejne części :D
★★★★★★☆☆☆☆
Zawsze i wszędzie Tą książkę z kolei czytało mi się dużo, dużo przyjemniej :) Nie jest to zresztą pierwsza powieść tej autorki jaką czytałam. Do dzisiaj bardzo miło wspominam chociażby "Kochając Pana Danielsa". Potrafiła wciągnąć czytelnika, może nie jest to coś mega ambitnego nie mniej jednak warto zwrócić na nią uwagę jeśli szukacie czegoś lekkiego. Dziękuję za polecenie Sabinie, która zachęciła mnie do przeczytania tej książki ♥
★★★★★★★★☆☆
To już wszystkie moje dzisiejsze propozycje. Okazało się, że jest ich nie tak mało i są na tyle różnorodne, że każdy powinien znaleść wśród nich coś dla siebie :)
Coś znacie z tego grona? Do czegoś Was zachęciłam?
Ps. Zdecydowałam się na małe zmiany w prowadzeniu tej serii. Wydaje mi się, że teraz jest bardziej przejrzysta, prawda? :)