Marka Perfecta nigdy nie była dla mnie specjalnie kusząca. Kilka kosmetyków wpadło mi w oko, ale ogólnie nie zwracałam na nich specjalnie uwagi na sklepowej półce. Jednym z niewielu produktów, którego byłam ciekawa odkąd pojawił się na rynku były maseczki do twarzy. Co prawda dość długo mi zeszło zanim się na nie skusiłam, bo swoją maskę kupiłam w 'cenie na do widzenia' w Rossmannie, ale w końcu się mi udało. Czy jestem zadowolona? - O tym przekonacie się czytając dzisiejszy wpis ;)
Maska zamknięta jest w dość ciężkim szklanym opakowaniu. Mówiąc szczerze nie jestem wielką fanką takich rozwiązań - zawsze obawiam się upadku, która zakończy żywot kosmetyku :D Tutaj na szczęście się bez tego obyło, ale kształt opakowania nie jest zbyt poręczny. Pod koniec wydobycie resztek produktu sprawiało trochę zachodu..
Na słoiczku nie ma żadnych danych na temat produktu, więc jeśli szukamy np. składu to znajdziemy go wyłącznie na kartoniku. Pojemność opakowania to 55 g, według producenta wystarczy ona tylko na 10 aplikacji, ale u mnie było ich nieco więcej.
Zapach kosmetyku jest typowo różany, ale raczej delikatny i nie nachalny. Zaliczyłabym go raczej do kategorii tych miłych dla nosa, nawet osobom, które nie są zbytnio fankami tej woni nie powinien przeszkadzać.
Konsystencja jest glinkowo - kremowa, przyjemnie rozsmarowuje się po twarzy, nie sprawia też problemów przy zmywaniu. Co do zasychania - nie dochodzi do niego tak szybko jak w wypadku glinek, więc nie musimy się aż tak tego obawiać.
Jeśli chodzi o najważniejsze, czyli działanie.. Cera po użyciu maski jest przede wszystkim przyjemnie ukojona i wygładzona. Jestem nawet w stanie dostrzec działanie peelingu enzymatycznego o jakim mówi producent. Co prawda nie jest to jakiś efekt spektakularny, bo nie jest w stanie na pewno zastąpić dobrego peelingu mechanicznego. Ale z pojedynczymi drobnymi skórkami daje radę ;) Dodatkowo cera jest miła w dotyku i widać różnicę między efektem 'przed' i 'po'. Chociaż ten efekt nie jest zbyt długotrwały.
Ogólnie maska okazała bardzo przyjemna. Co prawda po opiniach innych chyba liczyłam na coś lepszego, ale i tak cieszę się, że miałam okazję ją wypróbować. Na cenę nieco ponad 8 zł za ile ją kupiłam w 'cenie na do widzenia' była na prawdę bardzo fajna :) Ale jeśli dałabym za nią 20 zł w cenie regularnej to już nie byłam aż tak zachwycona :D
Znacie tą maskę? Jak u Was się sprawdziła? Jakie maski lub ogólnie kosmetyki tej firmy możecie mi polecić?
Dosyć dawno temu nie było na moim blogu wpisu z ulubieńcami. Nie pojawiła się bowiem odsłona letnia, ale nie miałam za bardzo co Wam pokazywać, a nie widziałam sensu na siłę szukać jakiś kosmetyków :) Za to ostatnio trafiłam na kilka perełek o których właśnie warto wspomnieć w jesiennym odcinku. Zadbałam też o jesienną odsłonę zdjęć (to nic, że mamy już zimę i święta za rogiem :D), więc zapraszam do oglądania i czytania! :)
Tak prezentuje się prawie cała gromadka. Prawie cała, bo zapomniałam podczas robienia zdjęć o jednym produkcie, ale zobaczycie go poniżej :) Muszę przyznać, że ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że większość produktów to kosmetyki z naturalnymi, dobrymi składami! Dodatkowo dwa z nich to produkty, o które nie podejrzewałabym jeszcze kiedyś siebie, że tutaj się znajdą. Jeszcze nie tak dawno miałam problem z regularnym ich stosowaniem, a tu proszę znajdują się w ulubieńcach! Bez przedłużania tego i tak przydługiego wstępu przechodzę do opisywania poszczególnych produktów :)
Zacznę od produktu, który już dawno powinien pojawić się w tej serii! Polubiłam go przede wszystkim za jego formułę. W opakowaniu wydaje się zbity i ciężki do nałożenia, ale pod ciepłem palców zamienia się w mega przyjemny 'olejek' (że tak to nazwę :D) i przynosi wręcz natychmiastowe ukojenie ustom. Dobrze je nawilża i dba o ich dobrą kondycję, a wszystko to zasługa składników balsamu, znajdziemy w nim bowiem kilka olejków, masło kakaowe i shea oraz lanolinę. Ogólnie skład (jak na oko takiego laika jak ja) wydaje się na prawdę przyjemny, jak na kosmetyk drogeryjny. Sporo osób narzeka na chemiczny zapach tej serii, ale jak dla mnie nie ma tragedii. Mi zupełnie nie przeszkadza.
MULTIREGENERUJĄCY KREM POD OCZY I NA POWIEKI - OILLAN
Tutaj mamy pierwszy produkt o którym wspomniałam na samym początku. Jeszcze nie tak dawno miałam spory problem z używaniem kremu pod oczy i w sumie to pierwszy produkt, po który sięgałam regularnie. Wszystko to znowu zasługa bardzo przyjemnej i treściwej konsystencji, która przynosi wręcz natychmiastowe nawilżenie. Jest to na prawdę fajny produkt, a mam wrażenie, że sama marka nie jest szczególnie popularna - sama wcześniej nie zwracałam na nią zupełnie uwagi. Jeśli szukacie kremu pod oczy to warto się właśnie za nim rozejrzeć, osoby w moim wieku (20+) na pewno zadowoli, a myślę, że i nawet bardziej wymagających.
NORMALIZUJĄCY TONIK DO TWARZY - VIANEK
Idąc za ciosem przedstawiam Wam kolejny produkt przy którym kiedyś miałam problemy z regularnością używania. Co prawda było dużo lepiej niż w wypadku kremów, ale i tak często zapominałam o danym produkcie do tonizacji. A jak wszyscy wiemy jest to bardzo ważny krok w pielęgnacji twarzy i tego nie trzeba tłumaczyć! :) Zazwyczaj sięgam po toniki z atomizerem, ten akurat go nie ma, ale i tak jest przyjemny. Używam go wylewając na dłoń i wklepując, by jak najwięcej z niego wyciągnąć. Za co go polubiłam? Przede wszystkim za ukojenie cery, uspokojenie jej i przygotowanie do kolejnych etapów pielęgnacji. Dodatkowo ma on bardzo przyjemny zapach - nieco miętowy, przez co czuć fajne orzeźwienie, zwłaszcza po całym dniu - gdy używamy go wieczorem :)
NORMALIZUJĄCA MASECZKA DO TWARZY - VIANEK
Kolejny produkt z zielonej serii normalizującej, wręcz idealnej do mojego typu cery jak widać. Rzadko pokazuję maski w saszetkach w ulubieńcach, ale ta zdecydowanie zasługuje na to by tu się pojawić! Przede wszystkim zachwyciła mnie porządnym oczyszczeniem cery i fajnie działa na niedoskonałości, które stają się jakby mniej widoczne. Dla mnie jest takim idealnym wyjściem przy gorszym stanie cery, który dodatkowo nie wysuszy naszej cery jak mają czasami w zwyczaju glinki :)
PODKŁAD ALL MATT - CATRICE
Dość sławny i znany większości podkład o którym wiele słyszałam, a dopiero od niedawna mam okazję stosować. Jednak już pierwsze jego użycie mnie zachwyciło - ładnie ujednolica cerę, kolor jest póki co dla mnie idealny, a wykończenie satynowe. Nie jest typowo matowe i fajne jest też to, że nie podkreśla suchych skórek. Pierwsze miesiące używania dały mi na tyle pozytywne odczucia, że uznałam, że muszę go tu zamieścić, ale więcej napiszę na pewno w osobnym wpisie!
PEELING DO CIAŁA - ORGANIC SHOP
Na koniec zapomniany produkt, wspomniany na wstępie. W którymś z odcinków ulubieńców wspominałam o peelingach tej firmy w dużych (0,5l) pakowaniach, które oprócz działania zachwyciły mnie zapachem. W mniejszych nie miałam do końca szczęścia do wersji zapachowych właśnie. Wcześniej bowiem miałam wersję z wodorostami, która pod tym względem nie była szczególnie przyjemna. Tutaj jest dużo lepiej - zapach jest świeży, chociaż nie szałowy.. :D Ale działanie wszystko wynagradza - konsystencja jest gęsta i jest w niej zatopionych multum grubych drobinek, przez co zdziera na prawdę konkretnie! Do tego pozostawia po sobie przyjemną warstewkę, dzięki czemu można darować sobie nawet balsamowanie. Kolejna zaleta to jego cena - ok.10 zł, jeśli jeszcze go nie miałyście, a wiem, że wiele osób je zna i lubi - to musicie to jak najszybciej nadrobić! :)
Znacie moje jesienne perełki? Co Was zachwyciło w ostatnich miesiącach jeśli chodzi o kosmetyki? :)
Jak doskonale wiecie, jeśli odwiedzacie mnie regularnie serum z kwasem migdałowym od Bielenda to mój niekwestionowany ulubieniec! Zużyłam niezliczoną ilość buteleczek i wracam do niego praktycznie non stop :D Tym razem postanowiłam jednak wypróbować serum z serii zielona herbata również firmy Bielenda. Polecało je wiele osób, więc chciałam i ja je wypróbować by porównać go z moim ulubieńcem. Recenzję serum z kwasem znajdziecie tutaj, a w dzisiejszym wpisie opiszę Wam to z serii zielona herbata. Odniosę się też do różnic między nimi, więc jeśli zastanawiacie się które wybrać to dzisiejszy wpis być może Wam pomoże :)
Kosmetyk kupujemy w kartoniku, który zawiera wszelkie interesujące nas informacje. Nie są one już powtórzone na właściwym opakowaniu, czyli szklanej buteleczce. Jeśli chcemy np zerknąć na skład to warto zostawić sobie kartonik. Pojemność serum to 15 ml, a więc jest to taki maluszek. Tutaj z miejsca jak dla mnie serum miało minus, bo mój ulubieniec jest 2 razy większy! :D
Aplikacja bardzo wygodna, bo znowu mamy pipetę, która to umożliwia. U mnie wystarczają zazwyczaj 2 'porcje' na pokrycie całej twarzy :) Konsystencja jest wodnista, jak dla mnie niemal identyczna jak we wspomnianym serum korygującym. Szybko się wchłania, więc nie musimy obawiać się żadnego filmu.
Zapach należy jednak już do bardziej charakterystycznych. Jest identyczny jak i w całej herbacianej serii, a miałam już krem, płyn micelarny i maseczkę. Został jak dla mnie dobrze odwzorowany, ale może być na dłuższą metę nieco męczący. Zwłaszcza, że czuć go nawet na długo po aplikacji. W mezo serum jest o wiele delikatniejszy - nie znudził mi się, nawet pomimo zużycia tylu buteleczek :)
Oba sera ładnie rozjaśniają cerę i przebarwienia stają się mniej widoczne. Oba też mają całkiem przyjemne składy jak na kosmetyki typowo drogeryjne. Jeśli chodzi o działanie na zmiany trądzikowe to z tym znacznie lepiej jak dla mnie radzi sobie serum z kwasem migdałowym, czyli mój ulubieniec. Tam powstałe niedoskonałości dużo szybciej znikają i przeciwdziała ono pojawianiu się nowych. W wypadku stosowania dzisiejszego bohatera w gorszych dniach mojej cery musiałam wspomagać się dodatkowo maścią Benzacne, gdzie wcześniej nie było to konieczne. Miałam wrażenie, że mimo stosowania serum jakieś drobne niedoskonałości nadal się pojawiają gdzie wtedy gdy stosowałam serum korygujące nie miało to miejsca. Dodatkowo przy stosowaniu serum z kwasami cera była niesamowicie gładka, nie było żadnych grudek i tym podobnych niedoskonałości.. Tutaj w wypadku zielonej herbaty bardzo mi tego niesamowitego wygładzenia brakowało! W lepszych dniach mojej cery, a ich na szczęście jest nieco więcej (:D) serum ZH było już jak najbardziej wystarczające i obeszło się bez jakiegokolwiek wysypu. Wydaje mi się, że delikatnie dbało ono o poziom nawilżenia skóry, lepiej niż serum z kwasem migdałowym. Ale też nie był to efekt spektakularny, czy nawet na dłuższą metę wystarczający - bez kremu to się nie obejdzie :)
Cieszę się, że wypróbowałam to serum, bo okazało się na prawdę fajne. Na dłuższą metę pozostanę jednak przy moim ulubieńcu, bo przy mojej mieszanej cerze sprawdza się jednak lepiej. Na korzyść działa też jego większa pojemność i przez co korzystniejsza cena. Oba kosztują bowiem w cenie regularnej 30 zł, ale na promocji często można dorwać je taniej za ok. 15-17 zł. Znajdziecie je w większości drogerii - na pewno w hebe, czy rossmannie. Przy mniejszych problemach z niedoskonałościami jednak myślę, że i serum herbaciane da radę :)
Znacie ten produkt? A może miałyście także serum z kwasem migdałowym Bielenda? - Jak wypadają te kosmetyki w Waszym porównaniu? :)
Mamy już grudzień, więc najwyższy czas podsumować ubiegłe miesiące pod względem kulturalnym. Październik nie obfitował w wiele propozycji, ale już po listopadzie udało się w sumie ich kilka(naście) uzbierać :)
Zanim przejdę do konkretów dodam, że zastanawiam się nad zmianą formy tej serii. Nie raz opisywanie tych słabszych propozycji jest już dla mnie nieco męczące, kiedy w sumie nie wiadomo co na jej temat napisać. Dlatego od nowego roku najprawdopodobniej zamiast 'przeglądów kulturalnych' pojawią się 'ulubione rzeczy' (tytuł póki co jest roboczy). W nowej serii obok serialów, muzyki, filmów i książek - tym razem wyłącznie tych wartych uwagi, pojawiałyby się kosmetyki. W ten sposób połączyłabym dwie serie i byłoby to może ciekawsze dla Was i dla mnie - dajcie znać co myślicie :) Z polecania kulturalnych propozycji nie zamierzam jednak rezygnować, bo bardzo to lubię! Tyle słowem wstępu.. :)
Muzyka
Dawid Podsiadło - Nie ma fal
Piotr Cugowski - Kto nie kochał
Dean Lewis - Be Alright
Dermot Kennedy - Power Over Me
W ostatnich miesiącach w moich głośnikach rozbrzmiewała głównie najnowsza płyta Dawida Podsiadło, która okazała się prawdziwą petardą! Zaczęło się od 'nie ma fal' chociaż, nie ukrywam, że nie jest to mój ulubiony utwór z płyty i dla większości może być już męczący przez częstotliwość puszczania go w radiu. W każdym razie płyta jest bardzo różnorodna, polecam przesłuchać - każdy znajdzie coś dla siebie. Kolejny polski utwór jaki często leciał w głośnikach to 'Kto nie kochał' Piotra Cugowskiego. Nigdy nie byłam jego specjalną fanką, ale dzięki jego obecności w the voice na prawdę go polubiłam. Z zagranicznych piosenek niesamowicie spodobała mi się spokojna 'be alright' i 'power over me'.
Filmy
Forever My Girl
Jeden z najsłynniejszych piosenkarzy muzyki country na świecie, 8 lat temu zostawił swoją narzeczoną przed ołtarzem. Liczyła się dla niego sława i pieniądze. Gdy przyjeżdza do rodzinnego miasta na pogrzeb przyjaciela musi stawić czoła konsekwencją porzucenia dawnego życia.
Na początek film, który z jednej strony bardzo mnie ciekawił, a z drugiej nieco się go obawiałam. Chodziło głównie o muzykę country - nie do końca to moje klimaty i obawiałam się nieco, że wyjdzie z tego western ;D Na szczęście baaaardzo, bardzo się myliłam! Muzyka bowiem jest tylko tłem i daje fajny klimat filmowi, który był na prawdę świetny! Wbrew pozorom nie jest to zwykłe romansidło - ma ważne przesłanie, opowiada o tym co w życiu najważniejsze. Do tego jest na prawdę fajnie zagrany, aktorzy chociaż mniej znani idealnie są dopasowani jak dla mnie :) Warto obejrzeć, u mnie trafił na listę ulubionych filmów ♥
Carrie Pilby
Inteligentna samotniczka o niezłomniej moralności dostaje od swojego terapeuty listę rzeczy do zrealizowania.
Tą propozycję zobaczyłam u którejś z Was i mówiąc szczerze nie była szałowa. Taki typowy średniak jak dla mnie - niewymagający, oglądany np do porządków (jak u mnie :D) był całkiem okej. Ale dużo mu brakuje do dobrego filmu.
I że Ci nie odpuszczę
Gdy bogaty playboy traci pamięć, samotna Kate udaje, że jest jego żoną. Ku jej zaskoczeniu beztroski macho zaczyna doskonale się odnajdywać jako tata i obowiązkowy mąż.
Na temat tego filmu słyszałam sporo, kilkukrotnie widziałam go na blogach, insta - ale jakoś byłam przekonana, że będzie to kolejna głupkowata komedia. Jednak myliłam się, bo był na prawdę przyjemny, idealny na wieczór i nawet kilka razy mnie rozbawił, a to nie zdarza się często :)
Dziewczyna we mgle
Agent specjalny Vogel zostaje wysłany do górskiego miasteczka, aby rozwiązać sprawę zaginięcia 16-letniej dziewczyny.
Połączenie thrilleru i kryminału, który trzeba oglądać dość uważnie. Sama przyznaję, że niezbyt uważnie go śledziłam, przez co może nie do końca zrozumiałam na początku zakończenie. Do połowy oglądało mi się go na prawdę fajnie, ale po połowie jakoś zaczął mnie rozczarowywać.. Nie jest zły, ma fajny klimat, jednak liczyłam na inne zakończenie.
Upadli
Po traumatycznych przeżyciach Lucinda trafia do szkoły z internatem, gdzie poznaje dwóch nietypowych mężczyzn.
Typowa młodzieżówka ze sporym elementem fantastyki. Poleciła mi go koleżanka, ale ja niestety nie mogę go polecić dalej :P Chyba wyrosłam już z tego typu filmów, propozycja raczej skierowana do nastoleniego odbiorcy.
Seriale
Księga czarownic
Serial, który polecało mi na prawdę wiele osób. Początkowo pozostawałam wobec niego obojętna, ale z kolejnymi poleceniami w końcu się skusiłam :D Na luźny wieczór jest całkiem fajną propozycją, nie wymagającą szczególnej uwagi. Największa zaleta tego filmu to chyba jej klimat - wszystko jest idealnie do siebie dopasowane.. Niektóre odcinki podobały mi się bardziej, drugie mniej (te mocno fantasty), ale ogólnie całkiem przyjemny serial. Aktorzy też idealnie dopasowani - mimo, że początkowo byłam do nich sceptycznie nastawiona.
Ty
Kolejna propozycja o której było ostatnio całkiem głośno. Muszę przyznać, że jednak nie przypadła mi do gustu. Jest bardzo, baaaaardzo monotematyczna. Na początku jeszcze byłam ciekawa do czego posunie się główny bohater, ale pod koniec już było to po prostu nudne - nie polecam.
Pod powierzchnią
Na koniec perełka i to nasza rodzima polska produkcja! Która dowodzi, że mamy na prawdę potencjał jeśli chodzi o seriale. Bo jest to kolejny świetny, polski serial trzymający widza w napięciu i sprawiający, że nie można się doczekać kolejnego odcinka. Do tego w każdym odcinku jest mnóstwo zwrotów akcji, a tajemnice są rozwiązywane stopniowo. Polecam Wam obejrzeć, bo obok Belfra, Pułapki to jeden z najlepszych seriali jeśli chodzi o te polskie ;)
Znacie którąś z moich propozycji? Jak ja oceniacie?
Co możecie od siebie mi polecić?
Nie zapomnijcie wyrazić swojego zdania na temat zmiany formy 'przeglądów kulturalnych' - będzie to dla mnie bardzo pomocne ;)
Tym razem wpis zacznę od małego ogłoszenia.. W ciągu najbliższych 2/3 miesięcy może być mnie tu nieco mniej.. Są sprawy ważne i ważniejsze, dlatego postanowiłam zmniejszyć ilość publikowanych postów w tygodniu z dwóch na jeden.
Tyle słowem wstępu, a dzisiaj zapraszam Was na wpis z nowościami kosmetycznymi. Jako, że listopad dobiega końca pora je pokazać i 'rozliczyć' się z moich wydatków. Jeśli jesteście ciekawe co kupiłam i czy udało mi się nie przekroczyć magicznego progu 50 zł to zapraszam do czytania! :)
W pierwszym tygodniu października po małym dwumiesięcznym detoksie udałam się do hebe, które jak zawsze kusiło mnie atrakcyjnymi promocjami. W ten sposób dzięki obniżkom bodajże -40% na pielęgnacje twarzy do koszyka wpadł ulubiony płyn micelarny Bielenda (10,20 zł) i serum do twarzy (16,80 zł). Tym razem postanowiłam wypróbować to z chwalonej serii zielona herbata. Już mam małe porównanie do mojego ulubieńca i zdradzę Wam, że na dłuższą metę ten produkt ze mną nie zostanie. Do tego postanowiłam kupić podkład Catrice - all matt, który również wiele osób od dawna chwaliło. Na niego też była niezła promocja - kosztował 16,20 zł.
Nie mogłam sobie także odpuścić zakupów podczas sławnej promocji na kolorówkę w Rossmannie. Muszę przyznać, że jestem na prawdę zadowolona z zakupów, bo jak nigdy udało mi się kupić wszystko co planowałam. Podczas zamówienia online udało mi się dorwać ulubiony zmywacz Isana (1,80 zł), matowy błyszczyk Lovely (4,95 zł), ryżowy puder wibo (7,65 zł) i podkład Eveline (16,43 zł). Z kolei podczas odbioru zamówienia w drogerii skusiłam się jeszcze na żel do brwi Lovely (4,40 zł), który jest już stałym bywalcem u mnie i puder bananowy wibo (7,65 zł). Najbardziej jestem ciekawa pudrów i podkładu, który wiele osób chwaliło :)
Przy okazji innej wizyty w Rossmannie trafiłam na maskę Perfecta w 'cenie na do widzenia' za zawrotną kwotę 8,40 zł. W sumie to żałuję, że nie wzięłam też wersji węglowej :D Przy okazji zakupów spożywczych do moich zbiorów dołączył szampon Babuszki, chociaż jego (na szczęście) nie wliczam do rachunku, bo zapłaciła za niego mama :) W innej drogerii z kolei kupiłam peeling Organic shop (ok. 10 zł).
Pod koniec października wpadły jeszcze zakupy 2 niezbędnych kosmetyków. Są to produkty do podstawowej pielęgnacji, czyli dezodorant adidas (8,60 zł) i siarkowe mydło do mycia twarzy (3,90 zł), które bardzo lubię :)
Listopadowe zakupy rozpoczęłam od kupna żeli Isana z limitowanej edycji. Zazwyczaj nie dane było mi wypróbować edycji limitowanych, ale tym razem skorzystałam z tego, że moje zapasy się uszczupliły. Darowałam sobie zakup wersji 'fall in love', bo wydawała się w opakowaniu obrzydliwie słodka :P Wersję herbacianą używam aktualnie i w sumie nie ma wielkiego szału, pomarańczę z cynamonem zostawię sobie na grudzień. Za dwie sztuki na promocji zapłaciłam ok. 7 zł. W mniejszej drogerii skusiłam się na krem Evree (7 zł). Uwielbiam kremy do rąk tej firmy, ale ta wersja jest dla mnie nowością :)
Skusiłam się jak większość z Was także na zakup zwierciadła z tonikiem Vianek (8 zł) - jako, że wersja normalizująca powoli sięga dna. Brakowało mi w moich zbiorach mocno oczyszczającej maseczki, więc postanowiłam kupić klasyczną czarną glinkę (5 zł).
Na promocji 'black week' w hebe skusiłam się na ulubione serum Bielenda, które było w bardzo korzystnej cenie - 14,20 zł. Do tego w koszyku wylądował melonowy sorbet Soraya (9 zł). Dłuuugo kusiła mnie ta seria, więc cieszę się, że będę miała możliwość w końcu ją wypróbować :D Szampon Babuszki to znowu zakup przy okazji jedzeniowych zakupów, za który zapłaciła mama :)
To wszystko - chyba nie jest tego, aż tak dużo :D
W październiku kupiłam 14 produktów za które zapłaciłam ok. 116,98 zł, a w listopadzie - 8 produktów na które wydałam ok. 50,20 zł. Tak więc w pierwszym miesiącu trochę poszalałam, ale już w (jeszcze) trwającym poszło mi bardzo ładnie :D
Muszę przyznać, że nie testowałam zbyt wielu produktów Sylveco, czy jej siostrzanych marek. A dzisiaj będzie właśnie mowa o produktach siostrzanej marki - Vianek. Wcześniej miałam od nich jedynie krem do rąk, który zresztą niezbyt się u mnie sprawdził.. Tym razem mam jednak do przedstawienia kosmetyki do pielęgnacji twarzy - maseczkę i tonik. Jak się sprawdziły? - o tym przeczytacie w dzisiejszym wpisie :)
Zacznę od toniku do twarzy, który będzie ze mną nieco dłużej niż maseczka :) Kupujemy go w buteleczceo pojemności 150 ml z zamykaniem na 'klik'. Mówiąc szczerze znacznie bardziej wolę rozwiązania z atomizerem, które rozpylają delikatną mgiełkę. Wygląd jest minimalistyczny charakterystyczny dla marki - kojarzy się z 'naturalnością' i jest miły dla oka.
Żeby nie tracić cennych właściwości toniku zamiast na płatek wylewam go bezpośrednio na dłoń i delikatnie wklepuję w twarz. Jego zapach jest przyjemny i w głównej mierze miętowy. Przez co rankiem fajnie rozbudza, a wieczorami odświeża zmęczoną skórę. Mi przypadł do gustu - jest bardzo świeży i zarazem nie męczący, ale jeśli ktoś nie lubi miętowych woni zapewne nie będzie zadowolony.
Jeśli chodzi o działanie to moim zdaniem w tonikach ciężko do końca je w 100% ocenić, bo np. trudno stwierdzić czy przywraca cerze optymalne pH :) W tej kwestii możemy jedynie ufać producentowi. Na pewno tak jak wspominałam przyjemne odświeża cerę, przez co rankiem, czy wieczorem z przyjemnością po niego sięgam. Dodatkowo fajnie koi skórę i ją 'uspokaja' - na mojej problematycznej cerze jak najbardziej dobrze się sprawdza. Warto jednak zaznaczyć, że nie zauważyłam podczas jego stosowania wpływu na nawilżenie skóry, dlatego moim zdaniem lepiej sprawdzi się w okresie letnio - jesiennym. Na zimę może nie być wystarczający, jeśli szukamy toniku, który będzie miał wpływ na nawilżenie skóry. Na duży plus zasługuje naturalny skład toniku.
Jeśli chodzi o cenę, to sama kupiłam go za ok. 16-17 zł, co jak dla mnie nie jest zbyt wygórowaną ceną. Zwłaszcza biorąc pod uwagę przyjemne działanie. Kupicie go w aptekach i wielu już drogeriach np. hebe czy naturze.
Maseczkę z kolei kupujemy w saszetce o pojemności 10 ml - u mnie taka pojemność wystarczyła spokojnie na dwa użycia. Sam wygląd jest identyczny jak w toniku, więc tu nie ma co się rozwodzić. Za to zapach jest nieco inny, powiedziałabym, że mniej czuć mięte i jest bardziej ziołowy. Konsystencja jest przyjemnie glinkowo - kremowa, bez problemu nakłada się ją na twarz. Początkowo jej barwa jest zielonkawa, ale zasychając zmienia kolor na nieco szarawy. Co do zasychania - na pewno nie zasycha tak szybko jak glinki, ale też trzeba mieć to na uwadze. Fajnie pod ręką mieć jakiś tonik czy cokolwiek do spryskania ;)
Jeśli chodzi o działanie to już podczas 1 użycia byłam nim zdecydowanie oczarowana! ♥ Używałam jej podczas gorszych dni mojej cery i wtedy zdała na prawdę dobrze egzamin. Skóra była dobrze oczyszczona, ale nie wysuszona jak to czasami ma miejsce przy glinkach. Dodatkowo po zmyciu była przyjemnie matowa. Niedoskonałości były przygaszone i mniej widoczne - co szczególnie mi się spodobało ;) Mało która maska daje pod tym względem tak fajny efekt! Jak dla mnie jest ona idealna właśnie na takie gorsze dni naszej cery. Z pewnością do niej jeszcze wrócę. Cena saszetki to ok.5-6 zł. Normalnie powiedziałabym, że jak na saszetkę to nie mało, ale jako, że jest jej w opakowaniu całkiem sporo to na prawdę nie jest źle. Biorąc pod uwagę efekty, czy naturalny skład.
Znacie te produkty? Jak u Was się sprawdziły? A może znacie jakieś inne kosmetyki tej serii/tej firmy? Co mi od nich polecacie?
Jeśli chodzi o markę Garnier to jakoś nigdy nie było nam specjalnie po drodze.. Owszem miałam sławny różowy płyn micelarny i w sumie na nim skończyła się moja przygoda z tą marką. Jednak gdy na rynku pojawiła się nowa seria masek do włosów - Hair Food wiedziałam, że w końcu któraś z wersji będzie moja. W ten sposób na wakacjach do moich zbiorów trafiła do mnie wersja z papają, ale kusiła i nadal kusi mnie jeszcze bananowa :) Jeśli jesteście ciekawe czy maska przekonała mnie do kosmetyków tej marki to zapraszam do czytania.
Opakowanie produktu to plastikowy słoiczek o pojemności 390 ml. Wiem, że sporo dziewczyn pisało gdzieś w recenzjach, czy komentarzach, że to duża pojemność - dla mnie jednak nie jest taka wielka w porównaniu do litrowych kallosów :P Zresztą nawet wolę maski w takich większych pojemnościach.
Sam wygląd jest bardzo kolorowy - moim zdaniem miły dla oka i rzucający się w oczy na sklepowych półkach. Pierwsze co zachwyciło mnie po otwarciu maski w domu to zapach - mocno owocowy, słodki jakby tropikalny i niesamowicie intensywny! Czułam go nawet gdy leżał zakręcony w łazienkowej szafce! :D
Nie wiem jak pachnie papaja, więc nie mogę stwierdzić na ile woń jest do niej zbliżona, ale miałam jakiś czas temu krem do rąk evree też w wersji papaja i to zuuuuupełnie inne zapachy. Ten nie jest tak męczący, także jeśli znacie ten kosmetyk to macie jakieś porównanie ;) W masce jest na prawdę apetyczny, więc zrozumiały jest napis na opakowaniu 'nie połykać' :D
Konsystencja jest gęsta i przyjemnie kremowa, nie ma jednak problemów z rozprowadzeniem maski na włosach. Porównałabym ją do budyniu, nie jest też tak wodnista jak niektóre kallosy.
Producent na opakowaniu umieszcza 3 sposoby na stosowanie maski, co widzicie powyżej. Sama skorzystałam tylko z 2 i używałam jej jako odżywki lub maski. Za każdym razem włosy po użyciu były niesamowicie miękkie, gładkie, nawilżone i mięsiste. Do tego nie było żadnych problemów z ich rozczesaniem i na długo po myciu pachniały jeszcze owocowo! Muszę przyznać, że to chyba pierwsza maska, przy której zapach utrzymywał się u mnie tak długo :) Jednak należy uważać z ilością nakładaną na włosy, bo kilka razy miałam wrażenie, że delikatnie je obciążyła. Zwłaszcza jak wcześniej jeszcze stosowałam olej.. Minimalna ilość w zupełności wystarczy. Co przekłada się też i na jej wydajność. Na 3 sposób bez spłukiwania nie odważyłam się choćby właśnie ze względu na to obciążenie moich cienkich włosów mimo spłukiwania.
Bardzo spodobał mi się też pomysł z 'rozpisaniem' składu. Pierwszy raz spotykam się z takim omówieniem każdego składnika - duży plus za to się należy dla marki! :) Sam w sobie skład należy do bardzo przyjemnych, zwłaszcza na kosmetyk typowo drogeryjny. Ogólnie maska jest warta uwagi, chociaż to obciążanie znacznie ostudziło mój zapał do niej :D
Maskę znajdziecie na pewno w hebe i rossmannie. W cenie regularniej kosztuje ok. 25 zł, ale często można ją spotkać za ok. 18 zł. W ofercie znajduje się też wersja bananowa, jagody goji i macadamia. Niedługo też w sklepach ma pojawić się nowa wersja aloesowa :)
Znacie te maski? Jak u Was się sprawdziły? Polecacie inne wersje?
Czas na aktualizację kolejnej z serii prowadzonych na moim blogu. Tym razem podzielę się z Wami moją aktualną pielęgnacją twarzy. Muszę przyznać, że w ostatnich tygodniach moja cera była mocno kapryśna i ciężko było mi ją okiełznać. Na szczęście w ostatnich dniach sporo się poprawiło, więc mam nadzieję, że zostanie tak na dłużej. Chociaż już teraz dostrzegam kilka braków wśród aktualnie używanej gromadki - co nadrobię podczas listopadowych zakupów :)
Tak prezentuje się tym razem mój zestaw - pojawiło się kilka nowych produktów, ale jest też parę ulubieńców. Jeśli jesteście ciekawe co się u mnie sprawdziło, a co nie do końca to zapraszam na moje wstępne wrażenia :)
Pierwszym kosmetykiem po który sięgam podczas wieczornej pielęgnacji jest płyn micelarny. Nadal jestem wierna takiej formie zmywania makijażu - tutaj nic się nie zmieniło ;) Nadal jestem też wierna temu gagatkowi od Bielendy, który radzi sobie doskonale ze zmywaniem makijażu i nie podrażnia oczu. Nie ma też mowy o wysuszeniu cery, nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że delikatnie ją pielęgnuje :) Zapach jest na tyle delikatny, że uprzyjemnia cały rytuał i nie męczy nosa. Do tego opakowanie płynu jest spore i można często je dorwać w fajnej cenie ok. 10 - 12 zł. Na zdjęciu widzicie końcówkę, ale nowe opakowanie jest już podmienione.
OCZYSZCZANIE I PEELING - MYDŁO SIARKOWE ELFA PHARM I PEELING SELFIE PROJECT
Kolejnym krokiem w mojej pielęgnacji jest oczyszczenie twarzy i zmycie pozostałości makijażu w tym celu używam od dawna mydełek z przyjemniejszymi składami. Tym razem nie załapały się one na zdjęcie, bo jeden egzemplarz już się kończył gdy robiłam zdjęcia i z wiadomych względów się do nich nie nadawał :D Są jednak dni, gdy zamiast mydła (zazwyczaj gdy w danym dniu nie wychodziałam z domu i nie miałam makijażu) lub też dodatkowo sięgam po peeling. Staram się o nim pamiętać zwłaszcza przed nakładaniem maski. Tym razem w tym celu służy mi produkt od Selfie Project. Jak już wspominałam w jednym z wpisów bardzo go lubię. Ma spore drobinki dzięki czemu zapewnia konkretny peeling, a dzięki zawartości glinki daje uczucie porządnego oczyszczenia cery.
TONIZOWANIE - NORMALIZUJĄCY TONIK DO TWARZY VIANEK
Tutaj mamy jedną z nowości w mojej pielęgnacji, którą stosuję już ponad miesiąc i bardzo się z nią polubiłam. Ma przyjemny miętowy zapach dzięki któremu daje świetne uczycie odświeżenia cery. Do tego doskonale przygotowuje skórę na kolejne etapy pielęgnacji i wierzę producentowi na słowo, że przywraca cerze naturalne pH :D
PIELĘGNACJA - KREM-MASKA DO TWARZY TOŁPA I SERUM ZIELONA HERBATA BIELENDA
Tutaj kolejne nowości, które podobnie jak i w poprzednich odsłonach stosuje w zależności od potrzeb mojej cery. Kiedy pojawiają się na niej niedoskonałości sięgam po serum Bielenda, chociaż muszę przyznać, że nie działa tak fajnie jak mój ulubieniec z kwasem migdałowym. Musiałam się wspomagać w walce z niedoskonałościami maścią Benzacne (której zapomniałam do zdjęć :D). Chociaż nie mogę go też nazwać złym produktem, bo jest niezły, ale więcej zdradzę Wam osobnym poście na jego temat. Zaś gdy cera domaga się nawilżenia sięgam po produkt Tołpy, którego z początku się obawiałam. Miałam już bowiem podobny produkt tej marki, który się u mnie nie sprawdził. Ten jednak wzbudził we mnie pozytywne pierwsze wrażenie, ale by ocenić go dokładnie potrzebuję jeszcze trochę czasu.
PIELĘGNACJA - KREM POD OCZY OILLAN
Kolejna nowością, znowu całkiem udaną jest krem pod oczy Oillan. Muszę przyznać, że nigdy jakoś specjalnie nie kusiła mnie ta firma, ale krem okazał się pozytywnym zaskoczeniem. Polubiłam go przede wszystkim za przyjemną, nieco treściwą powiedziałabym konsystencję. Dzięki niej produkt przyjemnie nawilża delikatne okolice oczu i w końcu znalazłam produkt, który używam (w miarę) regularnie :)
PIELĘGNACJA - BALSAM DO UST EVREE
Tutaj produkt, który już możecie znać z poprzednich odsłon, a który bardzo polubiłam. Ma mega przyjemną konsystencję - co prawda w słoiczku wydaje się mocno zbita, ale pod wpływem ciepła zamienia się w przyjemny olejek, który natychmiastowo przynosi ulgę ustom. Nie nadaje się przez słoiczek może do stosowania na zewnątrz, ale w domu taka forma nie stanowi dla mnie problemu. Dodatkowo przez swoją konsystencję jest na prawdę wydajnym produktem!
PIELĘGNACJA - MASECZKI DO TWARZY
Maseczki nie są produktem po który sięgam każdorazowo, chociaż nie ukrywam, że jestem ich maniaczką i mogłabym je stosować nawet codziennie! :D W każdym razie są idealnym uzupełnieniem pielęgnacji i u mnie miały duży wpływ na poprawienie stanu cery. Z tego grona Perfecta wywarła na mnie całkiem fajne wrażenie - przyjemnie koi cerę, która po użyciu jest gładziutka :) Maski Marion nie używałam zbyt regularnie (użyłam jej może 2-3 razy), bo chciałam zużyć najpierw wszystkie zalegające u mnie saszetki. Ale pierwsze wrażenie wskazują, że będzie całkiem przyzwoita - może nie szałowa, ale niezła. Postaram się o obu jeszcze wspomnieć ;) Do dwójki ze zdjęcia dołączy na pewno jakaś glinka, bo to produkt o którym wspomniałam na wstępnie - brakuje mi czegoś typowo oczyszczającego :)
Znacie produkty z dzisiejszego zestawienia? - Jak u Was się sprawdziły?
Jak wygląda u Was pielęgnacja twarzy? Stosujecie podobną ilość produktów, czy jest ich może nieco więcej?