Ostatnio pisałam Wam o świetnym balsamie (a właściwie śmietance) do ciała od Body Boom, a dziś przychodzę z recenzją peelingu do ciała z nasion lnu. Jest to dla mnie coś nowego, bo dotychczas stawiałam jedynie na ich 'mazidła'. Być może gdyby nie ostatnia edycja pudełka Pure Beauty to nie miała bym okazji go poznać :D Jeśli ciekawi Was jak się sprawdził to zapraszam na recenzję.
Peeling znajduje się w plastikowym słoiczku zapakowanym w dodatkowy kartonik z informacjami na temat produktu. Z identycznym opakowaniem spotkałam się chociażby w algowej maseczce tej marki. Pojemność jest stosunkowo niewielka - 100 g wystarczyło mi na 4 użycia produktu.
Zapach jest charakterystyczny dla marki pudrowy i słodki, ale nie mdły. Podobnie jak w innych produktach marki bardzo mi się podoba!
Formuła peelingu jest specyficzna i dość nie oczywista, bo sucha. Sama spotkałam się z podobną w peelingu Miya, ale przyznam, że nie zostałam jej wielką fanką. Taka konsystencja jest bardziej wymagająca, bo nie trzyma się tak dobrze ciała jak klasyczne mokre peelingi. Trzeba nakładać ją małymi porcjami na zwilżone ciało. Część produktu i tak się marnuje lądując na dnie wanny.
Może z ciekawości kiedyś się skuszę :) Szkoda, że wystarczył tylko na 4 użycia :D
OdpowiedzUsuńMam go i bardzo go polubiłam , nie przeszkadza mi jego sucha formuła
OdpowiedzUsuńbardzo lubię produkty tej marki :)
OdpowiedzUsuńMiałam, ale połowa lądowała właśnie w wannie i na tym zakończyłam naszą relację :D
OdpowiedzUsuńUżywam i póki co bardzo lubię 😀
OdpowiedzUsuńUwielbiam peelingi! Ten jeszcze czeka na wypróbowanie, bo akurat mam inny w kolejce :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie gdy komentowałam pudełko wspomniałam o masce algowej. W sensie byłam ciekawa czy to to samo opakowanie, czy większe. Zdecydowanie nie spodziewałam się takiego widoku w środku. A gdyby dodać trochę żelu pod prysznic i samemu zmodyfikować ciut ten peeling? Tylko trochę, żeby nie niweczyć siły peelingu, tylko dodać mu trochę zwarcia dla konsystencji 🤔
OdpowiedzUsuń