Obserwatorzy

Linia Hairymoji od popularnej wśród włosomaniaczek marki Hairy Tale zdobyła już po premierze sporą popularność. Sama miałam okazję poznać ich rozgrzewającą wcierkę do włosów - On Fire, jednak jak wspominałam w jej recenzji dużo bardziej zainteresowała mnie wersje chłodząca - Cool Moon. Tak się stało, że wpadła w moje ręce i obecnie kończę swoje opakowanie, więc mogę napisać o niej więcej. Czy okazała się lepsza od poprzedniczki? - Tego dowiecie się czytając recenzje :D

Opakowanie ma taką samą formę jak wersja rozgrzewająca - plastikowa buteleczka o pojemności 100 ml. Aplikator również jest identyczny i jest to zakręcany 'dzióbek'. Dla mnie nie jest on zbyt wygodny, bo wcierka łatwo spływa na twarz, więc od razu wymieniłam go na naciskany sprej. 

Formuła jest oczywiście wodnista i przeźroczysta - nie trzeba obawiać się zmiany koloru włosów :)

Pachnie świeżo - miętowo/mentolowo. W ciepłe dni stosowało mi się ją na prawdę przyjemnie! Również za sprawą chłodzenia, chociaż bardziej powiedziałabym, że dawała efekt przyjemnego odświeżenia. Chłodzenie nie było mocne, wyczuwalne raczej tylko na początku stosowania. Z czasem skóra się do niego przyzwyczaja i nie jest już wyczuwalne.

Producent zaleca stosowanie wcierki przed myciem włosów, jednak ja preferuję używanie tego typu produktów dopiero 'po'. Wtedy mają większą szansę na działanie i tu też zdecydowałam się na stosowanie po myciu włosów

Wcierka jest na tyle lekka, że nie obciąża włosów. Nie wpływa negatywnie na ich świeżość czy objętość. Stosując wcierki liczę głównie na wzmocnienie włosów i stymulację ich wzrostu. Tutaj po zużyciu całego opakowania nie zauważyłam takiego działania. Mam wrażenie, że wraz z nadchodzącą jesienią nasiliło się u mnie wypadanie i wcierka niestety go nie zahamowała. Nie zauważyłam również większej ilości baby hair. 


 Dla mnie jest to wcierka, która bardziej działa na skalp - nawilża skórę głowy i ją koi. Latem daje dodatkowo przyjemnie uczucie odświeżenia. Cieszę się, że miałam okazję ją poznać, ale nie wrócę do niej. Zwłaszcza, że ma dość wysoką cenę - 35 zł, a aktualnie w Hebe na promocji kosztuje - 30 zł. W podobnej półce cenowej mamy Anwen, która daje jednak znacznie lepsze efekty!

Znacie tą wcierkę? Jak ją oceniacie? Może wolicie wersje On Fire?

Brak komentarzy:

Dziękuję za każdy komentarz - sprawia mi on sporo radości! :)
Na wszystkie pytania zamieszczone w komentarzach pod danym postem odpowiadam bezpośrednio pod nimi w komentarzu.

Zapraszam również do pozostania ze mną na dłużej. Będzie mi bardzo miło ♥

Większa część zdjęć zamieszczonych na blogu jest mojego autorstwa (jeśli nie - wyraźnie jest to zaznaczone). Ich kopiowanie jest zabronione! Nie kradnij, jeśli chcesz je gdzieś udostępnić najpierw zapytaj!