Moje początki z marką Miya nie były zbyt udane, mimo całkiem niezłego początku ich krem z masłem shea pogorszył stan mojej cery.. Jednak gdy zobaczyłam w ofercie firmy błyskawiczne maseczki, wiedziałam, że w końcu będą moje. Sama jako typowa maseczkomaniaczka nigdy nie żałuję sobie czasu na chwilę z maseczką, ale sam pomysł na produkt jest całkiem fajny ;) Dodatkowo zachęciła mnie obecność glinek w składzie, które moja cera tak lubi. Na początek wybrałam dla siebie wersję myPUREexpress - czyli maskę oczyszczającą, która wydaje mi się, że zbiera więcej pozytywnych opinii. Jak się u mnie sprawdziła? O tym w dzisiejszym wpisie :)
Maseczkę znajdujemy w plastikowym, zakręcanym słoiczku o pojemności 50 g. Muszę przyznać, że jest ono na prawdę piękne! Z daleka kusi swoim minimalistycznym, pastelowym wyglądem ♥ Zapach jest trudny do określenia - niby kwaśny, ale zarazem jakby
kremowy.. Jedno jest pewne - jest niezwykle przyjemny dla nosa, a do
tego delikatny! Na pewno nie zabije nas swoją mocą, a raczej uprzyjemni
aplikację :)
Konsystencja jest gładka i kremowa, ale i dość rzadka. Jednak nie na tyle by utrudniała aplikację - nakłada się ją bez problemu. Wystarczy cienka warstwa na pokrycie twarzy, co przekłada się też na jej wydajność. Początkowo wydawało mi się, że maska jest maleńka, jednak okazuje się, że wcale tak źle nie jest. Przeciwnie - wystarczyła mi ona na mniej więcej 2 miesiące przy używaniu 1-3 razy w tygodniu.
Dużym plusem maski jest to, że mimo zawartości glinek nie zasycha na skorupę. Co prawda rzeczywiście po kilku minutach już jest nieco przyschnięta, ale nie musimy obawiać się wysuszenia, czy ściągnięcia. Warto wspomnieć o delikatnym szczypaniu po nałożeniu, które jest jednak zasługą kwasu, więc nie musimy się niczego obawiać :) Po zmyciu maski (co nie jest jakieś super trudne) cera jest wręcz delikatnie nawilżona, chociaż nie jest to na pewno coś ekstra nawilżającego. Mimo to, skóra jest gładka i niezwykle miękka. Widać też oczyszczenie skóry, a niedoskonałości są jakby mniej widoczne. Wraz z dłuższym stosowaniem zauważyłam też, że ładnie wyrównuje koloryt cery, a pory na policzkach i nosie są oczyszczone i znacznie mniej widoczne! Co niezwykle mnie ucieszyło, ale i zaskoczyło, bo jednak mało jaka maska daje taki efekt :) Pewnie miało na taki rezultat wpływ także serum Bielendy z kwasami, które jest produktem niezastąpionym w mojej pielęgnacji, ale i maska miała spory wpływ na taki stan cery!
5-minutowa maska jest zdecydowanie pozycją wartą uwagi jeśli zmagacie się z cerą problematyczną. Większość obietnic producenta została spełniona, a stan cery zdecydowanie się poprawił. Także mimo dość wysokiej ceny - ok. 35 zł warto ją wypróbować i szukać na promocjach, bo wtedy można kupić ją nawet dychę taniej. Sama znalazłam ją w hebe początkiem kwietnia za nieco ponad 20 zł ;)
Na pewno sama skuszę się także na drugą - niebieską wersję tej maski, jestem ciekawa czy miałyście okazje używać już tych masek i czy macie może jakieś porównanie tych dwóch wersji masek MIYA ze sobą?